Choć do Gran Berdi Europa zostały jeszcze 2 dni, pozwoliłem sobie na tymczasowe zakończenie futbolowego wątku na moim blogu - zapewniam, że następne notki będa już dotyczyć innych aspektów hiszpańskiego życia, a sprawy sportowe będę poruszał już w innym miejscu, o czym poinformuję już wkrótce. Jednak każdy kto choć przez chwilę był w Hiszpanii wie, jak wiele znaczy piłka nożna dla Hiszpanów i "to jedno" spotkanie, rozgrywane zazwyczaj dwa razy do roku - wielkie derby Hiszpanii.
Przyznam się, że oglądając transmisje czy to z Ligi Mistrzów, czy to z Primera División, zaczynam mieć już powoli dość komentatorów. Dlaczego? Ponieważ średnio podczas jednej transmisji (oczywiście najczęściej Realu Madryt lub FC Barcelony) potrafią kilkadziesiąt razy przypomnieć, że oglądamy mecz reprezentanta najlepszej ligi ba! nie tylko Europy, ale i świata! Można z tym polemizować, można się zgadzać, ale jedno jest pewne - powtarzanie tego zwrotu jest dla oglądających obcokrajowców (a szczególnie Anglików) bardzo irytujące.
Nie będę pisał o tym, kto zagra, jakim ustawieniem etc., skupię się na czymś innym - na podtekście historycznym czekającego nas meczu. Mało kto wie, że Real został oficjalnie założony przez Katalończyka, Juana Padrósa Rubió, ale o powiązaniach politycznych Realu z polityką wie już większość kibiców. Wdałem się niedawno w interesującą dyskusję z kilkoma moimi znajomymi Hiszpanami, którzy kibicują różnym drużynom, nie tylko Realowi czy Barcelonie. Jednak na pytanie: Real czy Barça, prawie nikt nie odpowiedział wymijająco i tak właśnie przedstawia się sytuacja w Hiszpanii - można być albo za Realem, albo za Barcą, dopiero dalej są inne kluby.
"Nienawiść" Katalończyków do Królewskich (i vice versa) rozpoczęła się tak naprawdę w 1936 roku, kiedy w Hiszpanii zaczęła się wojna domowa, rozpoczęta i wygrana dzięki wstawiennictwu wojsk Hitlera i Mussoliniego przez generała Franco. W czasie trzyletniej wojny Real stracił w walkach wielu działaczy i piłkarzy, a sam stadion Estadio Santiago Bernabeu został przekształcony w więzienie. Jednak dzięki wstawiennictwu "największego fana" to Real najszybciej podniósł się sportowo po zakończonej wojnie. Franco nie szczędził ogromnych (czyt. państwowych) funduszy na rzecz klubu i to za jego sprawą do klubu przybyły takie gwiazdy jak Alfredo Di Stefano, Ferenc Puskas (najlepszy strzelec XX wieku z 512 golami w 528 meczach), Raymond Kopa i inni. Sprawa Alfredo Di Stefano była największą wojną między Realem a Barceloną do czasu Luisa Figo - oba kluby zapłaciły zaliczkę za tego piłkarza, a spór musiała rozwiązywać FIFA. Alfredo jednak w tamtym okresie celowo zaczął grać poniżej swoich oczekiwać i Barcelona, do której początkowo trafił Argentyńczyk, zrezygnowała z jego usług i trafił on do Realu, z którym 8-krotnie zdobywał Mistrzostwo Hiszpanii, 5-krotnie wygrał Puchar Europy i dwukrotnie został wybrany najlepszym piłkarzem Europy, dla Realu zdobył 216 goli w 282 meczach.
Rywalizacja Realu z Barceloną często rozgrywała się poza boiskiem, jak chociażby w półfinale Pucharu Króla w 1943 roku, w którym Los Blancos trafili na Barceloną. W pierwszym meczu na swoim boisku w Madrycie przegrali 0:3, jednak w rewanżu odnieśli najwyższe zwycięstwo w historii, wygrywając na Camp Nou 11:1. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt że przed rozpoczęciem meczu rewanżowego do szatni Katalończyków wszedł dyrektor służb specjalnych i przypomniał zawodnikom, że wielu z nich dopiero co wróciło do Hiszpanii na mocy amnestii ogłoszonej przez generała Franco, która wybaczała ucieczkę. Sprawiedliwości stało się zadość w finale, kiedy Athletic Bilbao pomścił Katalończyków i wygrał 1:0.
Przez cały okres rządów generalicji Katalończycy musieli znosić kompromitujące porażki, ale mogli odgryzać się na arenie międzynarodowej, gdzie wpływy polityki nie sięgały, jednak nie znaczyło to, że gra była czysta. Tak było w sezonie 1960/61, kiedy to w 1/8 Pucharu Europy los połączył Real i Barcę. W Madrycie padł remis 2:2, natomiast w Barcelonie padł wynik 2:1 dla gospodarzy i Real znalazł się za burtą rozgrywek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w pierwszym meczu angielski sądzie Arthur Ellis podyktował wątpliwy rzut karny dla Barcelony, a w drugim jego rodak Reg Leafe nie uznał aż 4 (!) goli strzelonych przez zawodników Realu na Camp Nou. Barcelona w tamtym sezonie doszła do finału, gdzie przegrała z Benfiką Lizbona 2:3.
Historia samego kraju także odcisnęła swoje piętno na rywalizacji obu ekip. Genrał Franco był zwolennikiem centralizacji kraju i tłumił w zarodku jakiekolwiek próby ogłoszenia Kraju Basków czy Katalonii choćby autonomiami. Przez cały okres rządów generalicji mecze pomiędzy Realem a Barceloną i Ahtletic nabierały nowego znaczenia - wojny między autonomistycznymi dążeniami regionów i zcentralizowanej stolicy. Dopiero po upadku rządów Franco, król Hiszpanii Juan Carlos I (łamiąc przysięgę daną Franco) zdemokratyzował kraj i ogłosił Katalonię i Kraj Basków regionalnymi wspólnotami autonomicznymi, jednak ten podtekst jest obecny do dnia dzisiejszego.
Jednak wracając do czysto sportowych spraw - na przestrzeni lat nie brakowało podobnych, dodających smaczku rywalizacji obu drużyn zdarzeń, jak chociażby ubiegłoroczna porażka Królewskich 2-6 czy końcówka sezonu 2007/08, kiedy to zgodnie ze zwyczajem po zapewnieniu sobie mistrzostwa kraju następny przeciwnik tworzy korytarz ze swoich zawodników i gratuluje mistrzowi - w tamtym sezonie to Real został mistrzem, a Katalończycy musieli gratulować rywalom. Obecnie to Barcelona dzierży tytuł najlepszej drużyny Europy (aczkolwiek patrząc na ubiegłoroczny półfinał z Chelsea znowu przypomina się pomoc międzynarodowych sędziów), jednak tegoroczna rywalizacja Królewskich z Katalończykami zapowiada się ciekawiej niż zwykle, nie tylko jako pojedynek wielkich Ronaldo-Messi, ale także innych gwiazd, którymi naszpikowane są obie ekipy.
Będzie co oglądać!
Nie będę pisał o tym, kto zagra, jakim ustawieniem etc., skupię się na czymś innym - na podtekście historycznym czekającego nas meczu. Mało kto wie, że Real został oficjalnie założony przez Katalończyka, Juana Padrósa Rubió, ale o powiązaniach politycznych Realu z polityką wie już większość kibiców. Wdałem się niedawno w interesującą dyskusję z kilkoma moimi znajomymi Hiszpanami, którzy kibicują różnym drużynom, nie tylko Realowi czy Barcelonie. Jednak na pytanie: Real czy Barça, prawie nikt nie odpowiedział wymijająco i tak właśnie przedstawia się sytuacja w Hiszpanii - można być albo za Realem, albo za Barcą, dopiero dalej są inne kluby.
"Nienawiść" Katalończyków do Królewskich (i vice versa) rozpoczęła się tak naprawdę w 1936 roku, kiedy w Hiszpanii zaczęła się wojna domowa, rozpoczęta i wygrana dzięki wstawiennictwu wojsk Hitlera i Mussoliniego przez generała Franco. W czasie trzyletniej wojny Real stracił w walkach wielu działaczy i piłkarzy, a sam stadion Estadio Santiago Bernabeu został przekształcony w więzienie. Jednak dzięki wstawiennictwu "największego fana" to Real najszybciej podniósł się sportowo po zakończonej wojnie. Franco nie szczędził ogromnych (czyt. państwowych) funduszy na rzecz klubu i to za jego sprawą do klubu przybyły takie gwiazdy jak Alfredo Di Stefano, Ferenc Puskas (najlepszy strzelec XX wieku z 512 golami w 528 meczach), Raymond Kopa i inni. Sprawa Alfredo Di Stefano była największą wojną między Realem a Barceloną do czasu Luisa Figo - oba kluby zapłaciły zaliczkę za tego piłkarza, a spór musiała rozwiązywać FIFA. Alfredo jednak w tamtym okresie celowo zaczął grać poniżej swoich oczekiwać i Barcelona, do której początkowo trafił Argentyńczyk, zrezygnowała z jego usług i trafił on do Realu, z którym 8-krotnie zdobywał Mistrzostwo Hiszpanii, 5-krotnie wygrał Puchar Europy i dwukrotnie został wybrany najlepszym piłkarzem Europy, dla Realu zdobył 216 goli w 282 meczach.
Rywalizacja Realu z Barceloną często rozgrywała się poza boiskiem, jak chociażby w półfinale Pucharu Króla w 1943 roku, w którym Los Blancos trafili na Barceloną. W pierwszym meczu na swoim boisku w Madrycie przegrali 0:3, jednak w rewanżu odnieśli najwyższe zwycięstwo w historii, wygrywając na Camp Nou 11:1. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt że przed rozpoczęciem meczu rewanżowego do szatni Katalończyków wszedł dyrektor służb specjalnych i przypomniał zawodnikom, że wielu z nich dopiero co wróciło do Hiszpanii na mocy amnestii ogłoszonej przez generała Franco, która wybaczała ucieczkę. Sprawiedliwości stało się zadość w finale, kiedy Athletic Bilbao pomścił Katalończyków i wygrał 1:0.
Przez cały okres rządów generalicji Katalończycy musieli znosić kompromitujące porażki, ale mogli odgryzać się na arenie międzynarodowej, gdzie wpływy polityki nie sięgały, jednak nie znaczyło to, że gra była czysta. Tak było w sezonie 1960/61, kiedy to w 1/8 Pucharu Europy los połączył Real i Barcę. W Madrycie padł remis 2:2, natomiast w Barcelonie padł wynik 2:1 dla gospodarzy i Real znalazł się za burtą rozgrywek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w pierwszym meczu angielski sądzie Arthur Ellis podyktował wątpliwy rzut karny dla Barcelony, a w drugim jego rodak Reg Leafe nie uznał aż 4 (!) goli strzelonych przez zawodników Realu na Camp Nou. Barcelona w tamtym sezonie doszła do finału, gdzie przegrała z Benfiką Lizbona 2:3.
Historia samego kraju także odcisnęła swoje piętno na rywalizacji obu ekip. Genrał Franco był zwolennikiem centralizacji kraju i tłumił w zarodku jakiekolwiek próby ogłoszenia Kraju Basków czy Katalonii choćby autonomiami. Przez cały okres rządów generalicji mecze pomiędzy Realem a Barceloną i Ahtletic nabierały nowego znaczenia - wojny między autonomistycznymi dążeniami regionów i zcentralizowanej stolicy. Dopiero po upadku rządów Franco, król Hiszpanii Juan Carlos I (łamiąc przysięgę daną Franco) zdemokratyzował kraj i ogłosił Katalonię i Kraj Basków regionalnymi wspólnotami autonomicznymi, jednak ten podtekst jest obecny do dnia dzisiejszego.
Jednak wracając do czysto sportowych spraw - na przestrzeni lat nie brakowało podobnych, dodających smaczku rywalizacji obu drużyn zdarzeń, jak chociażby ubiegłoroczna porażka Królewskich 2-6 czy końcówka sezonu 2007/08, kiedy to zgodnie ze zwyczajem po zapewnieniu sobie mistrzostwa kraju następny przeciwnik tworzy korytarz ze swoich zawodników i gratuluje mistrzowi - w tamtym sezonie to Real został mistrzem, a Katalończycy musieli gratulować rywalom. Obecnie to Barcelona dzierży tytuł najlepszej drużyny Europy (aczkolwiek patrząc na ubiegłoroczny półfinał z Chelsea znowu przypomina się pomoc międzynarodowych sędziów), jednak tegoroczna rywalizacja Królewskich z Katalończykami zapowiada się ciekawiej niż zwykle, nie tylko jako pojedynek wielkich Ronaldo-Messi, ale także innych gwiazd, którymi naszpikowane są obie ekipy.