13 lutego 2009

Magia odkryć

Szczęściem człowieka jest posiadać znajomych, którzy wyciągają Cię na koncerty różnych zespołów, o których wcześniej nie miało się zielonego pojęcia że istnieją. Oczywiście, aby ten warunek został spełniony trzeba mieszkać w miejscu, gdzie takie koncerty mają szansę się odbyć, a mnie właśnie takie szczęście spotkało. Ostatni tego podobny przypadek miałem ok. 4 lata temu, kiedy nie znając jakiejkolwiek twórczości Starego Dobrego Małżeństwa poszedłem na ich koncert w Teatrze Muzycznym w Łodzi... i do dziś z przyjemnością lubię czasem wrócić do ich utworów.
Ale wracając do tematu - kilka tygodni temu byłem na koncercie grupy Shannon, olsztyńskiej formacji grającą muzykę... celtycką (irlandzką, szkocką, bretońską), wymieszaną z nowoczesnymi stylami muzycznymi. Do momentu kiedy pierwsze dźwięki dotarły do moich uszu nie miałem zielonego pojęcia ani co to jest ten Shannon ani czego się mogę spodziewać, jednak to co zobaczyłem/usłyszałem przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania.
Koncert miał miejsce w oberży folkowej Zapiecek. Dla tych, którzy nie znają Łodzi albo Zapiecka przedstawię obraz, jaki widziałem. Wyobraź sobie że siedzisz w piwnicy małego lokalu, pogrążonej w ciemnościach. Jedyne światło to płomienie świec, po jednej na każdym stoliku. Panuje absolutna cisza, każdy w skupieniu oczekuje... i na małej scenie zapala się światło i zaczynają z niej płynąć delikatne dźwięki gitary akustycznej a chwilę później melodyjny głos...
Uwierz mi, można się rozpłynąć, tak jak i ja się rozpłynąłem.
Drugim zespołem, który odkryłem dzięki temu samemu znajomemu to Balkan Sevdah. Tak, wiem, wszystko ta nazwa każdemu mówi. :-)
Balkan Sevdah to warszawska grupa posiadająca w swoim repertuarze pieśni wywodzące się z różnych rejonów Bałkanów. Przyznam się że słysząc jaką muzykę wykonuje ta grupa miałem duże obawy czy na pewno przypadnie mi ona do gustu, jednak moje obawy okazały się płonne.
Znów trafiłem do Zapiecka, tym razem jednak takiej magicznej atmosfery jak poprzednio nie było, ale i tak warto było się pojawić. Zespół swoją muzyką wprost hipnotyzował słuchaczy, i choć praktycznie nikt na sali nie miał pojęcia o czym jest dany utwór, to wszyscy pochłaniali dźwięki, rozumiejąc utwór... sercem. Bo właśnie o tym były te utwory - o miłości, samo słowo "sevdah" znaczy w języku krajów bałkańskich właśnie "miłość", "kochanie".
Skład tej oryginalnej grupy to Marcin Zadronecki (śpiew, tambura, buzuki, instrumenty perkusyjne), Marcin Pukaluk (akordeon, śpiew, instrumenty perkusyjne), Oliwier Andruszczenko (klarnet, instrumenty perkusyjne, śpiew) oraz Kasia Zadora (djembe, darabuka, riqq, śpiew). I to właśnie na tej ostatniej postaci zatrzymam się na chwilę dłużej. Podczas owego koncertu tak bardzo Katerina wczuła się w grę, że od gry na djembe pękł jej naskórek na palcu i zespół nie przerwał gry, tylko zachował się jak profesjonaliści i zaczęli grać utwór bez djembe, aby pozwolić koleżance dojść z kłopotliwym palcem do porządku. Po ratunku ze strony publiczności (czyt. pomocy plastrem) zespół mógł dalej snuć swoje opowieści po Bałkanach...
W deezerze obok możecie posłuchać kilka utworów tego właśnie oryginalnego wykonawcy, nie pytajcie się mnie o czym są bo... nie mam pojęcia :-) Ale przyznam się że wychodziłem z tego koncertu oczarowany, głównie tym, jaka bałkańska muzyka może być wciągająca, także w wykonaniu Polaków. Szacunek.
Jakie będzie następne "odkrycie"? Tego nie wie nikt ;-)
Na końcu deezera utwór Happysad, który chodzi mi od kilku dni po głowie... Zresztą jest poniekąd zapowiedzią nowej notki, ale to dopiero za jakiś czas.

P.S. deezer odmawia mi aktualnie współpracy, postaram się jak tylko będzie działał uaktualnić playlistę.

2 lutego 2009

Proud to be Polish!

Moim założeniem kiedy zakładałem tego bloga było skupienie się na muzyce, ewentualnie filmie, jednak jako wielki fan sportu po dzisiejszych wydarzeniach nie mogę nie napisać o dzisiejszej wygranej Polaków i zajęciu 3. miejsca na Mistrzostwach Świata w piłce ręcznej w Chorwacji.
Podczas całego turnieju nie obejrzałem tylko dwóch meczów Polaków - pierwszego z Algierią i półfinałowego z Chorwacją. Patrząc obiektywnie - Polska jak mało kto zasługiwała na awans do półfinału. Pewnie na palcach jednej ręki można policzyć kto oprócz trenera Wenty wierzył że z zerowym dorobkiem punktowym po pierwszej fazie grupowej możemy awansować do półfinału, a jednak ta sztuka (wielu nazywa to teraz cudem) udała się. Pominę to, ile nerwów ta droga zarówno zawodników, jak i nas, kibiców, kosztowała - czy to wygrany mecz z Rosją, który miał być jednym z najważniejszych, a okazał się o pietruszkę, czy ten przegrany jedną bramką przeciwko Macedonii, z niesamowitym Kyrilem Lazarovem ("no skoście go, uderzcie, cokolwiek byle już nie wstał!" - i u mnie emocje wzięły górę podczas oglądania ;-) ), który ostatecznie okazał się najlepszym strzelcem turnieju, z 92 golami, bijąc 14-letni rekord. Patrząc jak deklasowaliśmy Serbię i Danię przecierałem oczy ze zdumienia i zastanawiałem się dlaczego tak samo nie graliśmy wcześniejszych, arcyważnych meczy z Macedonią właśnie i Niemcami? Nie można oczywiście pominąć meczu, który przejdzie do legendy polskiej piłki ręcznej - rzutu Siódmiaka i tej niesamowitej wygranej z Norwegią, której końcówkę oglądałem na kolanach przed telewizorem.
Półfinału jak już napisałem nie oglądałem, zatem nie będę się na jego temat wypowiadał, dzisiejszy mecz o 3. miejsce widzieli prawie wszyscy, natomiast chyba nie każdy oglądał mecz finałowy i prawdziwych bohaterów tych mistrzostw - Francuzów.
Przyznam szczerze, że spodziewałem się zwycięstwa Trójkolorowych i nie pomyliłem się. Mimo iż do ok. 45. minuty Chorwaci jeszcze walczyli o zwycięstwo, to później na parkiecie dominowała już tylko jedna drużyna. Francuzi zagrali w końcówce niczym profesorowie pokazujący uczniom jak wiele jeszcze dzieli ich od światowej elity, doskonale się broniąc i równie skutecznie atakując. Chorwaci, czując swoją bezradność całkowicie się pogubili, jakby nagle poczuli że sami nie wiedzą jak znaleźli się tak daleko. Dziwili się niekorzystnym decyzjom sędziów, zupełnie jakby mieli oni obowiązek gwizdać tylko dla jednej drużyny... Najlepiej zobrazowała to sytuacja z 59. minuty, kiedy wybrany MVP turnieju Igor Vori z nerwów zamachnął się ręką z piłką, o mało co nie uderzając sędziego. Rozumiem, nerwy, zdenerwowanie, ale przegrywać też trzeba umieć, zwłaszcza że rywal wygrał absolutnie zasłużenie.
I taka mała dygresja z ceremonii wręczenia medali, ponieważ nie wszyscy oglądali mecz finałowy i właśnie ową ceremonię. Najpierw weszli gospodarze, witani mimo wszystko brawami przez swoich kibiców. Później pojawili się przywitani gwizdami zwycięzcy, a na końcu Polacy, którzy ponieważ skończyli swój mecz kilka godzin wcześniej i mieli możliwość powrotu do hotelu stanowili specyficzny widok w jeansach zamiast spodenek. Ceremonia przebiegała sprawnie aż do momentu, kiedy na końcu zaczęto wręczać medale Francuzom - wtedy to na sali podniosły się pierwsze nieśmiałe gwizdy i buczenie. Rozumiem, można być zawiedzionym porażką, ale klasę przeciwnika też trzeba umieć docenić. Myślałem że to koniec "popisów" chorwackiej publiczności, ale jak się okazało potrafią oni jeszcze gorzej zareagować. Kiedy puszczono "Marsyliankę", hymn Francji, cała sala zaczęła gwizdać i buczeć, dosłownie zagłuszając hymn Francji... Mam nadzieję że przejaw takiego chamstwa i braku kultury nie zostanie przemilczany przez władze międzynarodowej federacji piłki ręcznej i nieprędko zobaczymy jakiś turniej w tym kraju. Ogromnie ucierpiał przez to zdarzenie mój wizerunek Chorwacji.
No cóż, ale to już nie polski problem, my publikę mamy genialną, o czym można się przekonać np. na każdym meczu siatkówki naszej reprezentacji. Ale jako Polak muszę jeszcze zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz.
Polska odniosła niesamowity sukces, zajęła 3. miejsce na świecie, mimo iż po I fazie grupowej była w sytuacji niemal beznadziejnej udało jej się dotrzeć do półfinałów i dalej zdobyć medal. Owszem, może Polacy nie zawsze grali na miarę swoich możliwości i oczekiwań kibiców, ale liczy się wynik końcowy a on jest wspaniały. Jednak to co najbardziej mnie boli to mentalność części naszego społeczeństwa - negowanie sukcesu, wytykanie błędów, mówienie że i tak na następnych turniejach nic nie osiągniemy. Za takich "rodaków" jest mi nie mniej wstyd jak zapewne tym prawdziwym kibicom z Chorwacji za zachowanie swoich rodaków podczas końcowej ceremonii.
Ale jakby na to nie patrzeć piłka ręczna to piękny sport, zwłaszcza jak nasi wygrywają! :-)