17 listopada 2009

El futból español

Jednym z moich postanowień przed przyjazdem do Hiszpanii było poznanie kultury kibicowania i zapoznania się z całą kulturą pilkarską panujacą w Hiszpanii. Swój plan póki co konsekwentnie realizuję i o tym właśnie będzie ta notka.
Po prawej stronie dodałem zakładkę "International games", póki co nie jest ona zbyt okazała, ale mam nadzieję, że pod koniec mojego pobytu lista ta będzie dłuższa. Najczęściej bywam na Mestalli, stadionie Valencia Club de Fútbol, z oczywistych powodów - na sam stadion mam kwadrans spacerkiem, jest to największy klub w regionie i chyba każdy w mojej sytuacji zacząłby kibicować tej właśnie drużynie. Jednak byłem już także na meczu drugoligowego Castellón Club de Fútbol w mieście... Castellón de la Plana, stolicy prowincji Castellón, należącej do wspólnoty autonomicznej Valencia, leżącej ponad godzinę pociągiem na północ od Valencii, w najbliższy weekend wybieram się na mecz innego drugoligowca, Levante Unión Deportiva, którego stadion Estadi d'Ciutat d'Valencia znajduje się 20 minut spacerem od mojego domu, albo do Villareal, położonego tuż pod Castellónem innego pierwszoligowca, słynnego ze swojego stadionu El Madrigal. Dlaczego nie ma mecz Valencii? Ponieważ Levante i Valencia nigdy nie grają w swoim mieście jednego dnia - identycznie jak w Madrycie, Barcelonie czy w jakimkolwiek innym mieście, gdzie rywalizują dwie drużyny. Szczęściem dla mojego portfela jest fakt, że Levante i Villareal zawsze grają tego samego dnia, dlatego też nie mogę choćby dzień po dniu obejrzeć dwóch meczy, tylko muszę cierpliwie czekać na kolejną kolejkę, aby obejrzeć następne spotkanie.
Właśnie, może pora przejść do kwestii cen. Ostatni mecz obejrzałem za darmo (a nawet zarobiłem, gdyż miałem trzy zaproszenia i dwa z nich sprzedałem po dobrej cenie :-) ), jednakże cały czas staram się zdobyć akredytacje jako dziennikarz na każde kolejne spotkanie - pracowałem już jako el periodista w minione wakacje, bardzo chciałbym to kontynuuować jako korespondent z Hiszpanii. Ale wracając do tematu. Bilety na mecz przecwko pierwszoligowcowi (czyt. Sevilli czy Villareal) kosztują od 20€ do 55€. Jeśli zdarza się mecz z rywalem ze strefy pucharowej (np. Atlético Madrid, Villareal, Sevilla), cena wzrasta nieznacznie, ~5/10€, jednak dwa razy do roku zdarza się tak, że ceny rosną kosmicznie - kiedy zbliża się mecz z Barceloną czy Realem Madryt. Najtańsze wejściówki kosztują wtedy od 65€ do 125€ i żeby je dostać trzeba stać kilka godzin w kolejce do kas. Co ciekawe - na każdym innym meczu na jakim byłem nie było pełnych trybun, zapełniają się całkowicie tylko na te dwa mecze w sezonie. Swoją drogą patrząc wstecz - uważam że obejrzałem o wiele lepszy mecz za 10€, kiedy rywalem Valencii był trzecioligowe Alcoyano (2:2 i trzymający do ostatnich sekund mecz w Pucharze Króla), niż 0:0 z Barceloną... Ciekawostka - bilety na Camp Nou na mecz z Realem kosztują od 75€ do 225€, przeciwko Interowi - od 52€ do 138€, a na "zwyczajny" mecz przeciwko derbowemu rywalowi Españolowi - od 41€ do 124€.
Ale wracając do cen biletów. Zaskoczyło mnie to, że w Hiszpanii wszystkie spotkania pucharowe są... tańsze niż bilety ligowe. Na mecze w Europa League bilety kosztują od 15€ do 35€ - wynika to z tego, że Hiszpanie uważają (i słusznie), że to w ich kraju gra się najlepszą piłkę w Europie i nie ma takiego rywala, który byłby wart większych pieniędzy... Dla porównania - na meczu z Atlético stadion był prawie pełen, na meczu z Genuą czy Slavią Praga - nie był zapełniony choćby w połowie.
Właśnie, stadion. Do tej pory odwiedziłem Mestallę, Estadio Santiago Bernabeu oraz kilka mniejszych stadionów, aczkolwiek określenie "mniejszych" chyba nie za bardzo tutaj pasuje - przykładowo stadion Castellónu. Ostatnia drużyna Segunda División, ostatni raz w Primera División grała w latach 30-tych XX, a może pochwalić się zadaszonym stadionem na 16.000 miejsc. Mało? Po pierwsze, więcej naprawdę nie potrzeba aby zapewnić doskonały doping, po drugie - ostatni zespół w polskiej I lidze, Motor Lublin, może pochwalić się stadionem na 13.000 miejsc, z czego 10.000 to miejsca... stojące, o zadaszeniu lepiej nie mówmy. Podobnie jest w całej Hiszpanii - stadiony są stosunkowo nowe, mają pojemność kilkanaście tysięcy, zazwyczaj należą do miasta, które oddaje je do użytku drużynom za symboliczną cenę. Valencia CF jest właśnie w trakcie budowania nowego stadionu, Nou Mestalla, który będzie miał pojemność 75.000 i tym stanie się ex aequo drugim co do wielkości stadionem w Hiszpanii, ustępując tylko Camp Nou z 98.000 miejsc i równając się z Estadio Santiago Bernabeu.
Nou Mestalla
A co się stanie z obecną Mestallą? Najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby przekazać ją Levante, ale primo, rywal zza miedzy nie chciałby grać na dawnym stadionie odwiecznego rywala, segundo, kibice Valencii rzadko kiedy mogą zapełnić Mestallę, to nie można przypuszczać żeby kibice Levante mogliby zapełnić większą część stadionu, tercero, Levante także rozbudowywuje swój stadion i wątpliwe, aby chciało grać na 50-letniej staruszce. Do przemyślenia - czy w Polsce stadion taki jak Mestalla, o pojemności 55.000 miejsc, zostałby prawdopodobnie zamknięty i uznany za zbyt stary aby rozgrywać na nim mecze? Ostatni raz reprezentacja Hiszpanii gościła na nim w czerwcu 2005 roku - na przestrzeni dwóch dni rozegrano dwa mecze eliminacyjne do MŚ w Niemczech, z Litwą (1:0) i Bośnią i Herzegowiną (1:1) i było to oficjalne pożegnanie Mestalli z kadrą. Co ciekawe - ostatniego gola dla kadry na Mestalli strzelił Machena, obecny zawodnik Valencii.
"stara" Mestalla

Skończmy z cenami i stadionami i przejdźmy do tego, od czego chciałem zacząć - o kulturze kibicowania. Różni się ona ogromnie od tego, co widziałem w Anglii, Stanach czy Polsce. Napisałem, że w Hiszpanii gra się najlepszą piłkę, jednak o kibicach nie można tego powiedzieć. Dla przykładu, na Wyspach doping dla zespołu trwa nieprzerwanie cały mecz, najlepszym tego przykładem byli dla mnie fani Glasgow Rangers podczas Emirates Cup podczas okresu przygotowawczego. Mimo iż po 15 minutach ich zespół przegrywał z Arsenalem 0-2 (ach ten Wilshere...), to aż do ostatniego gwizdka kibicowali tak, jakby to ich zespół wygrywał i grał rewelacyjną piłkę (a nie grał). W Hiszpanii jest zgoła inaczej. Za doping odpowiedzialne są małe grupki kibiców, których sektory znajdują się zazwyczaj w rogach boiska (Valencia) czy też za jedną z bramek (Castellón). Ciężko to nawet nazwać tak naprawdę dopingiem, ponieważ są oni głośni tylko sporadycznie, czasem próbują poderwać stadion do wspólnego klaskania, ale naprawdę rzadko kiedy to się udaje. Na mecze przychodzą całe rodziny, łącznie z małymi dziećmi, którym wpaja się miłość do "tego jednego" klubu. Nie ma przemocy, ale co ciekawe, nie ma także prawdziwej ochrony. Na meczu z Atlético siedziałem dosłownie dwa rzędy pod kibicami przyjezdnych, od których dzieliła mnie tylko... metrowa barierka. Żadnych ochroniarzy, policji, barier, podobnie rzecz się ma przy wejściu na stadion - tak naprawdę kontrole są sporadyczne, raz udało mi się wnieść bez problemu 1,5-litrową butelkę wody - w innym kraju rzecz nie do pomyślenia.
Najbardziej hiszpańską rzeczą, jaką zaobserwowałem była przede wszystkim pora o której rozgrywa się mecze - zazwyczaj jest to 22:00, tylko niektóre mecze są rozgrywane wcześniej (transmitowane w telewizji), nie widziałem jeszcze choćby jednego meczu, który zakończył się przed zapadnięciem zmroku. Inną sprawą jest zwyczaj jedzenia podczas meczu lub w przerwie. Najczęściej kibice przynoszą opakowania ziaren słonecznika (pipas de girasol) czy orzeszków ziemnych - póki co moje opakowanie jadłem przez trzy mecze i jeszcze go nie skończyłem :-) Inną typową comidą jest oczywiście kanapka typu bagietka (barra de pan) - ogromna ilość ludzi przychodzi na mecz zaopatrzona własnie w ten posiłek, spożywany w czasie przerwy.
Genialną dla mnie sprawą jest transmitowanie wszystkich rozgrywek (La Liga, Champions League, Europa League, Copa del Rey i reprezentacja) przez publiczne stacje. Co niedzielę w TVE o 22:55 zaczyna się Estudio Estadio, odpowiednik Match of the Day w BBC, podsumowywujący minioną kolejkę La Ligi, ale także Premiership czy pokazujący skrót meczu najbliższego rywala Barcelony i Realu w Lidze Mistrzów. Tym dwóm drużynom poświęca się oczywiście najwięcej miejsca, w miniony weekend mogłem nawet w publicznej telewizji obejrzeć pojedynek Barcelona - Cultural Leonesa, innego trzecioligowca. Najczęściej można oczywiście obejrzeć mecze Liverpoolu i Arsenalu, a jeśli Torres lub Fabregas strzelą gola - prawdopodobieństwo jest stuprocentowe, jednak zdarzają się też transmisje "normalnych" meczy, jak np. ostatnio Tottenham - Sunderland. Podobnie jest z Canal Nou, regionalnej telewizji walenciańskiej - programy nadawane są tylko w valenciano, języku wspólnoty autonomicznej Valencia, która transmituje także każdy mecz Valencii (najczęściej), Levante i Villareal (retransmisje).
Podsumowywując, Hiszpanie naprawdę żyją piłką i ciężko tego nie zauważyć. W następnym poście postaram się opisać stosunki panujące między klubami w Hiszpanii - kto kogo lubi, kto kogo nie i dlaczego, mam nadzieję że będzie warto trochę poczekać... ¡Hasta luego!
P.S. Przepraszam, że nie wrzuciłem żadnych swoich zdjęć ale mój laptop wrócił tymczasowo do Polski, mam nadzieję że wkrótce go odzyskam i wtedy załaduję zdjęcia.

Brak komentarzy: