30 listopada 2008

RAIN

Druga recenzja, tym razem nie płyty, ale koncertu, a nawet cyklu koncertów. Pomimo szczerych chęci jednak i tym razem ciężko mi obiektywnie zrecenzować to wydarzenie - cykl koncertów RAIN w łódzkim klubie Luka. Ciężko mi recenzować do końca obiektywnie nawet nie z powodu bliższej znajomości z główną organizatorką koncertu, co faktu że chcąc nie chcąc w pewien sposób i ja zaangażowałem się w przygotowania do tego wydarzenia. Ale pomimo to, tak jak i w poprzedniej recenzji, postaram się o jak najobiektywniejsze spojrzenie.
RAIN był cyklem trzech koncertów, które począwszy od 13. listopada co czwartek odbywały się w łódzkim klubie Luka. Każdego wieczora szansę zaprezentowania się dostawały trzy zespoły prezentujące często zupełnie inne style muzyczne, ale właśnie o to chodziło podczas tej imprezy – akronim RAIN powstał od Rock Alternatywa Indie Numetal. Zespoły prezentowały zróżnicowany poziom – od starych wyjadaczy po zjadanych przez tremę początkujących muzyków – ale pomimo to nie można powiedzieć, że któryś z zespołów zawiódł publikę... no właśnie, publikę, największy problem wszystkich trzech koncertów. Poza pierwszym koncertem dawna sala nieistniejącego kina Zachęta przerobiona na klub muzyczny świeciła pustkami – poza pozajmowanymi stolikami rzadko można było ujrzeć kogoś pod sceną, nawet gdy muzyka ledwo co pozwalała wytrzymać w miejscu. Wielka szkoda.
Na pierwszym koncercie zaprezentowały się zespoły Changes, Spine i Coffee Radio. Nie ukrywam, że poza Spine'm, który ma już wyrobioną markę w Łodzi, o pozostałych dwóch zespołach nie słyszałem nawet, ale jak to się mówi po takich koncertach – shame on me.

Zespół Changes z Łodzi i Zgierza zaskoczył mnie przede wszystkim... składem. Niczego nie ujmując reszcie zespołu, naprawdę rzadko zdarza się, aby na jednej z gitar występowała osoba płci pięknej, a gdy jeszcze za mikrofonem staje druga przedstawicielka owej płci może z tego wyjść tylko coś dobrego, i tak było tym razem. Dobrze zapowiadająca się młoda kapela z uzdolnionymi, pełnymi energii muzykami – mam nadzieję, że w przyszłości będą dalej grać i występować, bo choć nie są bardzo doświadczoną kapelą, to kiedy słuchałem ich utworów i patrzyłem na nich, pełnych energii na scenie, odniosłem wrażenie, że jedyne czego brakuje tej kapeli to więcej ogrania, bo pomysłów mają pewnie mnóstwo. Mam nadzieję że przyszłość potwierdzi moje przewidywania, bo solidnych, grających dobrego rocka kapel nigdy za mało.

Kolejną kapelą był dobrze znany w Łodzi Spine. Nie ukrywam, że tego wieczora czekałem przede wszystkim na ich występ i nie zawiodłem się. Chłopaki zagrali świetnie, prezentując przede wszystkim utwory dobrze znane już łódzkiej publice, która bawiła się wybornie. Godzinny set minął błyskawicznie i aż żal, że zespół nie wyszedł ponowne na bisy. Pisząc o Spine nie mogę nie napisać jednej bardzo ważnej uwagi – po koncercie Maciej „Mac” Wdowiak zaprezentował swoje niesamowite umiejętności beatboxerskie, ale nawet pomimo tego nie potrafię zmienić swojego odczucia, że korzystniej dla Spine'u wyszłoby, gdyby główna rola wokalisty pozostała w rękach, a raczej gardle Pawła „Łany” Wankiewicza, któremu umiejętności wokalnych mógłby pozazdrościć niejeden zawodowiec. Wystarczy posłuchać utworów „Ja”, „Nieważne” z EP-ki Nowe uderzenie czy największego dotychczas przeboju zespołu, utworu „Sueno”, aby wyrobić sobie podobne zdanie.

(fot. Piotr "Gruby" Milczarek)
Na koniec na scenie pojawił się zespół Coffee Radio, także z Łodzi. Słuchając tego zespołu trudno nie zauważyć bardzo silnych wpływów muzyki brytyjskiej. Krótkie, żywiołowe kompozycje przeplatane konferansjerką wokalisty sprawiły, że publika została do samego końca koncertu. Pomimo stosunkowo niewielkiego doświadczenia scenicznego chłopaki zagrali jak zawodowcy, i mam nadzieję, że i w ich przypadku wyniknie z tego coś poważniejszego... Ale mają jeszcze czas.
Opisując bardziej generalnie pierwszy koncert z perspektywy czasu trzeba nadmienić, że przyszło na niego najwięcej ludzi – nie dociekam czy była to kwestia większej liczby znajomych tych zespołów czy też może skuteczniejszej promocji koncertu, ważne że po pierwszym koncercie można było mieć powody do optymizmu.
Drugi koncert 20. listopada był dniem zespołów Anima, Humanick i Ultima. Pierwszy z wymienionych nie zachwycił, ale też nie było najgorzej. Można było niestety zauważyć, że był to dopiero drugi koncert w historii kapeli, co było widać przede wszystkim przez ogromne zdenerwowanie podczas tego występu. Jednak na usprawiedliwienie można dodać, że zespół ten składa się z bardzo młodych muzyków i jestem pewny, że jeszcze w przyszłości u nich usłyszymy, ale do tego przed zespołem Anima jeszcze długa droga, przede wszystkim w tworzeniu nowego, bardziej urozmaiconego materiału – kompozycje, które mogliśmy usłyszeć na RAIN były owszem, zagrane poprawnie, ale jednak w kwestii różnych „udziwnień”, wplecenia dodatkowych elementów, które podniosłyby jakość muzyki wypadło to blado.

(fot. Piotr "Gruby" Milczarek)
Drugą kapelą tego wieczoru był zespół Humanick z Koluszek, moim skromnym zdaniem najlepsza kapela dnia. Pomimo iż oficjalnie zespół istnieje dopiero od roku, to wyraźnie po ich zachowaniu i pewności na scenie widać było, że składa się z doświadczonych muzyków. Równy, hardrockowo-metalowy materiał, który miał jedną tylko wadę – wszystkie utwory były na podobnym poziomie, ciężko było wybrać chociażby jeden wyróżniający się utwór, jeśli nie liczyć coveru „I'm so excited”, w którym aż prosiło się, żeby Kinga Bartczak, wokalistka grupy, weszła na wyższe rejestry swojego głosu. Dużym plusem było bogate instrumentarium muzyków – czasem wpleciony orientalny motyw, czasem dobre solo na gitarze. Nie da się jednak pisząc o tym zespole nie odnieść wrażenia, że muzycznie jest to zespół bliski zespołom typu Closterkeller. Duży plus zdobyli u mnie faktem, że po ich występie można było dostać ich najnowsze demo.
Na sam koniec na scenie pojawił się zespół Ultima z Piotrkowa Trybunalskiego. Mam bardzo mieszane uczucia po tym koncercie z powodu zmiany w składzie zespołu w środku koncertu. Na chwilę obecną nie wiem kto śpiewał przez pierwszą część koncertu a kto w drugiej, ale wyszło to bardzo niekorzystnie dla całego występu. Dlaczego? Ponieważ pierwsza część była bardzo dobrze zagrana, ciężkie melodie i zawodowy wokalista sprawili, że publika bawiła się więcej niż dobrze. Natomiast po kilku utworach nastąpiła zaskakująca zmiana i za mikrofonem zameldował się inny osobnik i można śmiało powiedzieć, że zburzył cały dotychczasowy pozytywny wizerunek tego występu. Jeśli to jest nowy wokalista zespołu, to radzę chłopakom poszukać jeszcze raz, bo ten, który prezentował się do końca występu był po prostu fatalny – nieczysty głos, źle dobrana skala, nieudane próby growlingu/krzyku – chyba nie o to chodziło. Mnie osobiście występ Ultimy nie przekonał, zwłaszcza wspomniana druga część występu.

(fot. Piotr "Gruby" Milczarek)
Patrząc całościowo na drugi koncert z cyklu można mieć duże zastrzeżenia co do wyboru zespołów tego dnia. Wszystkie były spoza Łodzi, a wiadomo, że większą część publiki dla takich zespołów stanowią, nie oszukujmy się, znajomi, którzy tego dnia nie dopisali w dużej liczbie.
I przed nami ostatni koncert z cyklu – 27. listopada, pierwszy występował zespół The Washing Machine z Łodzi. Przyznam, że nie był to mój pierwszy koncert tego zespołu na jakim byłem i także tym razem się nie rozczarowałem, choć nie było mi dane z powodów organizacyjnych wysłuchać całości występu. Gitary inspirowane nową falą brytyjskiej muzyki, żywiołowa perkusja niczym Arctic Monkeys, wyrazisty bas i charyzmatyczny wokalista – przy takim połączeniu naprawdę ciężko było usiedzieć w miejscu. Świetny koncert. Pod koniec panowie zagrali instrumentalnie i trzeba powiedzieć, że umiejętności mają naprawdę niemałe, podobnie jak szanse na przebicie się do szerszego grona odbiorów, czego szczerze zespołowi życzę, choć patrząc po ilości koncertów oraz ich lokalizacji (trasa po UK, występ w Studiu A. Osieckiej w Programie III Polskiego Radia, występ na festiwalu w Jarocinie) chyba to już staje się faktem.
Jako drugi zaprezentował się zespół Sickbag z Tomaszowa Mazowieckiego. Przyznam się na wstępie, że po usłyszeniu ich pierwszego utworu nie stałem się od razu ich fanem. Modne ostatnio połączenie ciężkich riffów z rapowanym wokalem to nie jest dla mnie ulubione połączenie, zwłaszcza kiedy słaba akustyka sali nie pozwala na usłyszenie wyraźnie o czym wokalista śpiewa. Jednak dalej już było pod tym względem lepiej. Cover Green Day - „When I come around” wypadł naprawdę dobrze, co zmyło w dużej mierze mylne wrażenie o tym zespole po pierwszym utworze. Kolejne utwory coraz bardziej tworzyły pozytywne wrażenie tego występu, zwłaszcza utwór „Szklanka” (?), w którym ciekawa kompozycja oparta na wyrazistej perkusji świetnie potęgowała narastające napięcie utworu. Kolejnych wyraźnym punktem był utwór „Norvesky”, później jeden z lepszych utworów grupy - „Wiele prawd” z gościnnym udziałem Moniki Kalmus z zespołu Dive oraz długo wyczekiwany przez fanów grupy, zagrany na bis utwór „Goła Jola”, prezentujące szeroki zakres możliwości muzycznych tej grupy. Przykuwająca uwagę była na pewno puszczana w tle prezentacja, opisująca dokonania zespołu oraz styl muzyków, którzy mają za sobą już ponad setkę koncertów, także na wielkich imprezach, jednak jedna rzecz wyglądała odrobinę śmiesznie – mówienie „Dzięki Łódź!” po każdym utworze owszem, ma swój cel gdy gra się dla setek fanów, którzy przyszli na koncert, a nie dla garstki kilkudziesięciu osób zebranych na sali...
Zaraz po Sickbag na scenie miał stawić się zespół Ahead z Łodzi, jednak ku zaskoczeniu wszystkich już w trakcie (!) występu poprzedniej kapeli zaczęli oni rozmontowywać ustawioną na scenie perkusję a następnie zadeklarowali się, że „o tej porze to my już powinniśmy schodzić ze sceny, a nie zaczynać”. Wielce rozczarowujące zachowanie, zwłaszcza że ani pora nie była późna zważywszy że przed nimi grały dwie inne kapele (było to przed godziną 23:00), a także brak szacunku dla osób, które przyszły i zapłaciły za wejście także na ich koncert, zwłaszcza że chyba nikt poza zespołem nie wiedział o co tak naprawdę im chodzi. Ale cóż, zachowanie i takich „gwiazd rocka” się zdarza i nie da się temu zaradzić.
(fot. Piotr "Gruby" Milczarek)
Gdyby pominąć kwestię zespołu Ahead to cały koncert trzeba by ocenić bardzo pozytywnie. Zarówno The Washing Machine, jak i Sickbag to zespoły prezentujące bardzo wysoki poziom i tylko szkoda że zespół Ahead do tego poziomu się nie dostroił swoim zachowaniem.
Warto także nadmienić, że na okazję cyklu RAIN wydana została sumptem organizatorki składanka RAIN, na której można znaleźć utwory wszystkich wykonawców, którzy wzięli udział w tym projekcie. Oprócz tego można było także dostać od zespołów ich EP-ki, ja sam stałem się szczęśliwym posiadaczem płyt zespołów Humanick, Sickbag i Ultima.
Na zakończenie chciałbym pochwalić organizatorkę cyklu RAIN, Anię Zawadzką, która poświęciwszy czas z pomocą sponsorów stworzyła wyżej wymienionym zespołom szansę na zaprezentowanie się publiczności – niektóre zespoły tego potrzebowały bardziej, innym na tym niekoniecznie zależało, ale nie da się ukryć, że tego typu imprezy są Łodzi potrzebne i oby było ich jak najwięcej.
A na sam koniec życzę Ani żeby nie zrażała się nie do końca satysfakcjonującą ilością publiki, która przyszła na koncerty i dalej realizowała swój pomysł. Warto mieć pomysł na siebie i go konsekwentnie realizować.

Brak komentarzy: