17 czerwca 2011

Witamy w Primera Division: Real Betis Balompié

(artykuł mojego autorstwa przedrukowany z igol.pl)
Żaden inny hiszpański drugoligowiec nie był z takim utęsknieniem wyczekiwany do awansu na boiska hiszpańskiej elity nie tylko przez swoich kibiców, ale co zaskakujące, także rywali. No, może za wyjątkiem tych z Sanchez Pizjuan. Oprócz pewnego zwycięstwa w Segunda, dał się poznać jako jeden z niewielu zespołów, które potrafiły w zakończonym sezonie pokonać mistrza, FC Barcelonę. Poznajmy pierwszego beniaminka Primera Division: Real Betis Balompié.

Awans klubu z Sewilli to doskonała wiadomość dla wszystkich fanów piłki nożnej rodem z Półwyspu Iberyjskiego. Pewne jest, że powrót Betisu po dwóch latach gry na boiskach Segunda Division wniesie o wiele więcej, niż, z całym szacunkiem dla tych ekip, Realu Sociedad, Herculesa i Levante rok temu. Dlaczego? Powodów jest wiele, ale najważniejsze z nich to przede wszystkim tradycje i historia klubu, założonego w 1907 roku przez studentów medycyny oraz kadetów akademii wojskowej. Betis Balompie otrzymał także w 1914 roku dodatkowy człon „Real” (królewski) od samego króla Hiszpanii, Alfonsa XIII, który był fanem tej drużyny. Co ciekawe, Betis otrzymał ten tytuł jako pierwszy, nawet przed innym Realem z Madrytu. Można powiedzieć, że Betis wrócił tam, gdzie jego miejsce – to jedyny zdobywca mistrzostwa Hiszpanii (co prawda w sezonie 1934/35, ale jednak), który nie grał w Primera Division w zakończonym niedawno sezonie. Niestety, w nadchodzącym sezonie ponownie nie zobaczymy kompletu mistrzów w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale przecież za katastrofalną postawę i spadek Deportivo nie należy winić Andaluzyjczyków.

Betis swoje sukcesy odnosił nie tylko w czasach piłkarsko prehistorycznych, ale także stosunkowo niedawno. „Verdiblancos” dwukrotnie zdobyli Puchar Króla – w 1977 oraz 2005 roku, a dodatkowo nie przynieśli Hiszpanii wstydu w rozgrywkach Ligi Mistrzów, gdzie w sezonie 2005/06 najpierw rozprawili się z Monaco (które dwa lata wcześniej dotarło do finału), a w fazie grupowej zremisowali z Liverpoolem i wygrali nawet z faworyzowaną Chelsea, ale do awansu to nie wystarczyło i to obie angielskie ekipy zagrały dalej. Betis zadowolił się wówczas trzecim miejscem i grą w 1/16 Pucharu UEFA, ale został wyeliminowany większą ilością bramek na wyjeździe przez Steauę Bukareszt, a same rozgrywki wygrała wtedy... druga ekipa z Sewilli.
Kibice Betisu nie spodziewali się, że po triumfie z Pucharze Króla i dobrej grze w Lidze Mistrzów m.in. z Chelsea ... (fot. chelseacf.com)
Betis od samego początku rozgrywek ligowych był typowany do awansu. Już sezon 2009/10, czyli pierwszy po spadku, miał udany. Co prawda drugą ligę wygrał Real Sociedad, ale Betis zakończył sezon z tylko trzema oczkami mniej, podobnie jak... dwie inne ekipy, Levante i Hercules, i awans przegrał tylko gorszym bilansem bezpośrednich spotkań. Pościg Betisu był jednak imponujący – podczas gdy Real Sociedad i Levante systematycznie gromadziły punkty i zapewniły sobie awans już na dwie kolejki przed końcem, Betis grał bardzo nieregularnie i do samego końca walczył z najlepszym zespołem rundy jesiennej, Herculesem, o trzecie miejsce. Mający w połowie sezonu 11 punktów przewagi nad resztą stawki Hercules zanotował jednak serię siedmiu spotkań bez zwycięstwa i pozwolił się wyprzedzić także Sewilczykom, jednak w przedostatniej serii spotkań Betis tylko zremisował z Salamanką i na nic zdał się w ostatniej kolejce pogrom 4:0 na boisku pewnego awansu Levante i tytuł najlepszej drużyny wiosny – zespół z Alicante zmobilizował się na sam koniec sezonu i odnosząc dwa ważne zwycięstwa, zamknął Andaluzyjczykom drogę do Primera Division. Brak awansu spotkał się z ogromnym zawodem kibiców oraz sporym zaskoczeniem mediów.
...już niedługo będą musieli przeżyć spadek do drugiej ligi. (fot. diariodesevilla.es)
Dlatego też w sezonie 2010/11 nikt nie brał pod uwagę innego scenariusza niż pewny awans, i tym razem Betis nie zawiódł swoich kibiców. Sezon rozpoczął dość imponująco, bo od zwycięstwa 4:1 nad Granadą, a gole zdobyli sami nowi gracze – sprowadzony z Hueski Dorado, najlepszy strzelec poprzedniego sezonu Segunda, ściągnięty z Elche Jorge Molina (dwukrotnie) oraz gracz meczu, nabytek z Salamanki, Salva Sevilla. Taki początek mógł dać poważne nadzieje kibicom, zwłaszcza że wysokie zwycięstwo pozwoliło Andaluzyjczykom objąć prowadzenie w tabeli już od pierwszej kolejki. W grze zespołu wyraźnie było widać rękę trenera Pepa Mola, a jego Betis co prawda w ciągu całego sezonu najwyższe miejsce na podium oddawał rywalom pięciokrotnie, ale nigdy nie spadł poniżej trzeciego miejsca. Kolejne wygrane pokazały, że nie ma poważniejszego kandydata do awansu. Podopieczni Pepe Mela prezentowali poziom niedostępny rywalom, a już wtedy prawdziwym liderem drużyny stawał się Ruben Castro, kolejny piłkarz sprowadzony przed sezonem, który sezon zakończył z 25 golami w 39 meczach. Razem z Jorge Moliną i Kameruńczykiem Achille Emaną stworzyli niesamowity strzelecki tercet, który zdobył w sezonie ponad 50 bramek, co jak na poziom drugiej ligi jest osiągnięciem wybitnym.

Pierwsza zadyszka przyszła dopiero w 5. kolejce, kiedy to lepsze okazało się Albacete, czyli zespół, który ostatecznie zajął... ostatnie miejsce w tabeli. Na nic zdał się kolejny gol Rubena Castro i szaleńcza pogoń, jednak już w następnej kolejce okazało się, że był to tylko wypadek przy pracy. Wygrana z Ponferradina i kolejne gole Rubena Castro i Emany pokazały, że zespół wrócił na właściwe tory. Co prawda tydzień później remis na Wyspach Kanaryjskich z Las Palmas sprawił, że Betis spadł na 3. miejsce, jednak późniejsze zwycięstwa Gironą, Salamanką, najgroźniejszym rywalem do awansu Rayo Vallecano (aż 4:0) i remis z Celtą sprawiły, że chyba wszyscy zarezerwowali już jedno z trzech miejsc dających awans dla Andaluzyjczyków. W międzyczasie zaczął się piękna, jak się miało później okazać, przygoda Betisu w Pucharze Króla. Zaczęło się bardzo przeciętnie, gdyż o awansie w dwumeczu z Grenadą zadecydowała większa ilość goli na wyjeździe, ale później było już fantastycznie. W kolejnych rundach podopieczni Pepa Mola wyeliminowali kolejnych pierwszoligowców, a zaczęło się od Realu Saragossa, którego wyeliminowali znowu lepszym bilansem bramek. Kolejnego rywala Betis miał poznać wkrótce.
Pepe Mel robił wszystko, aby dać swojej drużynie awans (fot. as.com)
Kolejne spotkania w lidze nie miały większej historii – wygrane mieszały się sporadycznie z remisami i  po 17 kolejkach Betis miał pięć punktów przewagi nad drugim Rayo Vallecano i pewnie przystąpił do dwumeczu z Getafe w ramach 1/8 Copa del Rey. Spotkania te pokazały, że lider Segunda Division mógłby śmiało walczyć z najlepszymi hiszpańskimi drużynami, gdyż mimo iż w pierwszym spotkaniu przegrał u siebie 1:2, to w rewanżu na Coliseum Alfonso Perez podopieczni Pepe Mola zagrali magiczne spotkanie. Gol Jorge Moliny i trafienia Rubena Castro, na które honorowym golem w 92. minucie odpowiedział Casquero sprawiły, że drugoligowiec awansował do ćwierćfinału, w którym już czekała na niego wielka Barcelona, czyli zapowiadał się pojedynek Dawida z Goliatem. Przygotowujący się do tego pojedynku Andaluzyjczycy zremisowali w międzyczasie z Hueską i trzy dni później wystąpili na Camp Nou przeciwko aktualnemu i przyszłemu mistrzowi Hiszpanii. Sensacji jednak nie było, a hattrick Lionela Messiego oraz trafienia Pedro i Keity pogrzebały nadzieje na sensacyjny awans. Przed rewanżem Betis wygrał jeszcze bez problemów z Alcorconem (znanym z wyeliminowania rok wcześniej Realu Madryt) i na rewanż z wcale nie najsłabszą jedenastką „Blaugrany” wyszedł ogromnie zmotywowany. Już po kilku minutach po golach Jorge Moliny Betis wygrywał dwiema bramkami, na które jeszcze przed przerwą odpowiedział Leo Messi. Tuż po przerwie wynik na 3:1 ustaliła żywa legenda klubu, Arzu, i może nie doszło do sensacji, ale bez wątpienia to „Verdiblancos” schodzili z boiska z tarczą. Pepe Mol wiedział, że nie ma szans z Barceloną i w rewanżu choćby na minutę nie wpuścił swojego najlepszego gracza, Rubena Castro, oszczędzając go na decydujące mecze o awans.
Wygrana z Barceloną w Pucharze Króla została odkupiona pięcioma kolejnymi porażkami w lidze (fot. as.com)
Walka w ramach Pucharu Króla miała swoje skutki. Pomimo pożegnania się z tymi rozgrywkami w dobrym stylu, trzy dni po rewanżu z Barceloną rozpoczęła się najgorsza seria w sezonie, w której Andaluzyjczycy przegrywali pięć kolejnych spotkań, z Villarrealem B, Granadą, Recreativo, Elche i Valladolid, strzelając w tych spotkaniach zaledwie jedną bramkę. Porażki te poskutkowały spadkiem na trzecie miejsce w tabeli, a posada Mola wisiała na włosku, gdyż brak awansu w drugim kolejnym sezonie byłby odebrany jako katastrofa. Na całe szczęście, później zaczęła się znowu pomyślna wędrówka na szczyt, rozpoczęta dzięki zwycięstwie nad Albacete. Później rozpoczęła się zwycięska seria, która pozwoliła Betisowi po 30. kolejce powrócić w końcu na fotel lidera.


Niestety, już w następnej rundzie spotkań przyszła porażka z Rayo, które wyprzedziło tym samym Betis, i późniejszy remis z Celtą, jednak później znowu rozpoczęła się wspinaczka na szczyt. która zaczęła się od zwycięstwa z Xerez w 33. kolejce. Przy jednoczesnym remisie najgroźniejszego rywala, wynik ten dał pierwsze miejsce w tabeli, którego zawodnicy Pepe Moli nie oddali już do końca. Kolejne spotkania pozwoliły tylko powiększyć przewagę nad rywalami. Ostatecznie Betis zakończył sezon z 4-punktową przewagą nad Rayo, z 25 zwycięstwami w sezonie (wygrane mecze stanowiły 60% ogółu) i imponującym bilansem bramkowym +41.

Nie ulega wątpliwości, że Betis znacząco odstawał od większości drugoligowców. Już sam przyjazd na wyremontowane przed tym sezonem 56-tysięczne Estadio Benito Villamarin było sporym wydarzeniem dla wielu zespołów, ale co ważniejsze, kibice nie zostawili klubu w potrzebie i przez cały czas pobytu na zapleczu Primera Division dopingowali swoich ulubieńców, ze średnią frekwencją na poziomie ponad 30 tysięcy widzów. Najlepszym strzelcem został Ruben Castro z 25 golami w lidze, tuż za nim znalazł się Jorge Molina z 19 trafieniami, jednak daleko było im od osiągnięcia gracza Barcelony B, Jonathana Soriano, który zdobył tytuł Pichichi drugiej ligi z 32 golami.
Ruben Castro był największą gwiazdą Betisu w ubiegłym sezonie (fot. diariodesevilla.es)
Druga część sezonu upłynęła jednak w bardzo smutnej atmosferze, gdyż w marcu podano do publicznej wiadomości, że Miki Roque, podstawowy obrońca zespołu, cierpi na nowotwór złośliwy i wkrótce potem został zoperowany. Nie jest postacią tak medialną jak Eric Abidal, ale w samej Hiszpanii wielu piłkarzy okazało swoje wsparcie, jak chociażby Carles Puyol, który w rozgrywkach ćwierćfinału Ligi Mistrzów zaprezentował koszulkę z napisem „Anims Miki!”.
Piłkarze Betisu całą końcówkę sezonu zadedykowali swojemu koledze, Mikiemu Roque
Piłkarze Betisu całą końcówkę sezonu zadedykowali swojemu koledze, Mikiemu Roque (fot. marca.com)
Nie wiadomo, jak będzie wyglądała kadra Betisu na nadchodzący sezon w Primera Division, jednak jeśli zostaną przeprowadzone podobne transfery jak rok temu, to bez wątpienia połowa Sewilli może spać spokojnie. Jedynymi pewnym póki co transferem są odejście doskonale znanego Polakom z MŚ 2006 Niemca Davida Odonkora, który po pięciu latach w Betisie postanowił na rok przed wygaśnięciem kontraktu wrócić do ojczyzny i pozwolić zarobić na nim Betisowi. Odonkor i tak nie był kluczowym graczem, gdyż większa część sezonu upłynęła mu pod znakiem kontuzji, a na dniach odejdzie zapewne do niemieckiego drugoligowca, Karlsruher SC, aby tam odbudować formę godną jego talentu. Drugim potwierdzonym transferem jest pozyskanie z Espanyolu Javiego Chiki, który wczoraj został oficjalnie zaprezentowany. Dyrektor sportowy andaluzyjskiego klubu, Serb Vlada Stosic, już teraz zapowiedział, że do rozpoczęcia sezonu do Betisu trafi przynajmniej czterech nowych graczy. Póki co plotki mówią o młodym Javierze Matilli i Jeffersonie Montero z Villarrealu, Rui Sampaio z portugalskiego Beira Mar oraz Mohamedzie Diame z angielskiego Wigan.



Siłą Betisu są jednak kibice. Pod względem ilości aficionados, z 3,3% wszystkich kibiców znajduje się na 6. miejscu w Hiszpanii (po Realu Madryt (32,8%), Barcelonie (25,7%), Valencii (5,3%), Athletiku (5,1%) i Atletico Madryt (4,3%)), ale przede wszystkim wszystkich hiszpańskich kibiców cieszy fakt, że znowu odbędą się niesamowite derby Sewilli, które jak zawsze będą poprzedzone ciętymi ripostami prezesów i okraszone widowiskową oprawą. Derby najgorętszego miasta Hiszpanii tak właśnie są nazywane – najgorętszymi derbami na Półwyspie Iberyskim, a na świecie ustępują im pod tym względem chyba tylko spotkania Boca Juniors z River Plate. Wystarczy obejrzeć film poniżej, żeby przekonać się, że Gran Derbi to przy derbach stolicy Andaluzji majowy piknik.
Włodarze Betisu zdają sobie doskonale sprawę, że kluczowe do sukcesu w przyszłym sezonie będzie zapełnienie zmodernizowanego stadionu, a co za tym idzie, przegonienie w ilości fanów oczywiście Sevilli FC. Dla kibiców, którzy dopingowali „Verdiblancos” podczas pobytu w Segunda Division, klub obniżył ceny karnetów o 15%, a wczoraj klub poinformował, że na przyszły sezon póki co sprzedano już 38 tysięcy karnetów, zatem można być spokojnym o atmosferę na stadionie. Czy przełoży się to na wyniki klubu na boisku i beniaminek zdoła namieszać w czole tabeli? Start przyszłego sezonu 21 sierpnia, jednak można śmiało powiedzieć, że Betis wrócił tam, gdzie jego miejsce – do Primera Division.

1 komentarz:

Robert Blaszczak pisze...

Swietny artykul i niesamowity research! Tylko moge przyklasnac komentarzom zamieszczonym juz na iGol.pl, ale tekst pierwsza klasa. Mozna niemalze poczuc upal andaluzyjskich ulic - swietnie oddaje pilkarskie wydarzenia w zielonej czesci Sewilli!