4 stycznia 2010

Avatar.

Bardzo mało jest rzeczy, które potrafią sprawić, że bez chwili zawahania usiądę przed ekranem i zacznę o nich pisać. Pomimo tego, że tak długo nie pisałem nic na blogu i mam już prawie skończony inny tekst, dziś jednak wybrałem się do kina na "Avatar" w reżyserii Jamesa Camerona, i na długo przed końcem filmu wiedziałem że bardzo szybko pojawi się ta właśnie notka.
Przyznam się szczerze - w związku z moim przylotem do Polski ominęła mnie cała atmosfera premiery tego filmu na srebrnym ekranie i po raz pierwszy usłyszałem o tym filmie od znajomych, jednak z premedytacją nie szukałem żadnych informacji o tym filmie, aż do czasu kiedy zobaczę go osobiście; dość powiedzieć, że pierwsze informacje o tym filmie przeczytałem w kinie na ulotce. Długo wyczekiwana chwila przyszła dopiero dziś (a w zasadzie patrząc na małą wskazówkę zegara nieubłaganie zbliżającą się do trójki, to mogę powiedzieć - wczoraj) i muszę przyznać się, że obejrzałem jeden z najlepszych filmów mijającej dekady.
Nikt nie powiedział, że ta notka będzie obiektywna - wprost przeciwnie. Już na początku zadeklaruję się jako ogromny fan filmów fantastycznych i te 3 godziny spędzone w kinie wprawiły mnie w stan od wielu lat niedoświadczany. Pomimo później godziny seansu (21:50) i długiego czasu filmu (161min) nie odczułem choćby przez chwilę nudy, senności, znużenia z powodu wydarzeń na ekranie. Wprost przeciwnie - dzięki rozwijającej się akcji jedyne o czym myślałem, to "kiedy z powrotem [główny bohater] przemieni się w swojego Avatara?!"... Zdaję sobie sprawę, że nie każdy może lubić taki gatunek filmowy, że może określić to mianem po prostu bzdetów, ale w takim przypadku dyskusja nad takim filmem nie ma sensu - do takich filmów trzeba po prostu mieć serce i wyobraźnię.
Wróciwszy do domu i zebrawszy informację na temat tego filmu zadałem sobie kilka pytań - czy Cameron dobrze zrobił, czekając aż tyle lat na technologię umożliwiającą mu taką produkcję? Bezwarunkowe tak. Czy pomimo tego, że tylko w 40% to gra aktorów składa się na film, można go docenić właśnie za ich umiejętności? Kolejne tak - wystarczy spojrzeć na postać Neytiri, czytając komentarze innych widzów uświadomiłem sobie, że nie tylko ja jeden zostałem zauroczony tą postacią.Czy pomimo banalnego scenariusza rodem niczym z Pocahontas, można oglądać ten film z tą niepewnością i zaangażowaniem, co stanie się za sekundę? Kolejne, wielkie - tak. I tych "tak" jest cała długa lista, której nie będę przytaczał, podobnie jak np. technicznych informacji o powstawaniu filmu, zyskach etc. - każdy może znaleźć takie informacje na własną rękę - mnie chodzi o coś zupełnie innego. Nie dbam o to, że fabuła była już wiele razy powtarzana i gdyby nie te zapierające dech w piersiach obrazy, to wyłoniłby nam się film po prostu słaby - tę produkcję trzeba traktować jako nierozerwalną całość. Tak jak wiele moich innych ulubionych filmów poruszyło mnie, tak samo podziałał na mnie "Avatar" - z tą różnicą, że poruszył tą inną strunę... I to jest piękne.
Cameron stworzył arcydzieło. Pisząc ten tekst mam także w myślach jeszcze jeden fakt - jest pewne, że opowieść o planecie Pandora i rasie Na'vi doczeka się statusu trylogii i zapewne za niedługi czas (tym razem będę śledził postępy prac o wiele bardziej) znowu napiszę na tym blogu o kolejnym arcydziele, jeśli tylko wystarczy sił aby dalej ciągnąć ten pisarski wózek. Wspomniałem tu o trylogiach filmowych i od razu nasuwają się skojarzenia z innymi, najsłynniejszymi trylogiami kina z ostatnich lat - przez "Star Wars", po "Matrix" i skończywszy na "Władcy Pierścieni" - żadna z nich (może z lekkim wskazaniem na Matrixa, który jednak im dalej tym był gorszy) już od pierwszej części nie sprawiła, że byłem pewny, że doczekam się czegoś (dosłownie) kosmicznego. "Avatar" po raz pierwszy daje mi tę możliwość i mam szczerą nadzieję, że stanie się tak jakbym ja i miliony ludzi na świecie chciał - aby był to wstęp do niesamowitej opowieści, w której każdy następny rozdział będzie niezwykłym odkryciem.
Patrząc na listę nakręconych przez Camerona filmów nie można mu odmówić jednego - wyobraźni. Pozwoliłem się zatracić w tym kosmicznym świecie i wychodząc z kina jedna myśl nie chciała opuścić mojej głowy - jeszcze!... Jeśli ktoś do tej pory zastanawiał się, czy warto wydać pieniądze na ten film, odpowiem wprost - warto wydać każde pieniądze i ja osobiście wybiorę się na ten film przed powrotem do Valencii przynajmniej jeszcze raz.
Na sam koniec tej spontanicznej notki napiszę jeszcze tylko jedną zaletę tego filmu... Nieważne co dzieje się dookoła, jakie problemy nawarstwiają się u ludzi, jak bardzo zagubiony kto się czuje... Dzięki temu filmowi na niecałe trzy godziny przeniosłem się do innego świata, i za to głównie dziękuję Cameronowi. Bardzo czegoś takiego potrzebowałem, pomimo iż przez to jeszcze trudniej będzie się obudzić...

Brak komentarzy: