19 marca 2009

Muchy - Terroromans

Muchy - Terroromans (Polskie Radio)














  • Wyścigi, Fototapeta, Najważniejszy Dzień, Galanteria, Miasto Doznań, Zapach Wrzątku, Brudny Śnieg, Pięć po wpół, 21 Dni, Górny Taras, Terroromans, 111
Skład:
  • Michał Wiraszko - voc, g, k
  • Piotr Maciejewski - g, voc, k
  • Tomasz Skórka - b
  • Szymon Waliszewski - dr
Produkcja: Muchy i Przemysław "Perlazza" Wejmann

Mało jest takich płyt, które zmuszają mnie do natychmiastowego wciśnięcia Play natychmiast po wybrzmieniu ostatniego utworu, a jeszcze mniej jest takich płyt polskich wykonawców. Prawdopodobnie gdyby nie wspólny koncert z Happysad to w ogóle nie zainteresowałbym się twórczością zespołu Muchy i popełniłbym grzech śmiertelny, na szczęście bardziej z ciekawości niż z zachwytu po koncercie zakupiłem Terroromans i nie mam prawa żałować tego zakupu.
Przesłuchałem ten album już conajmniej kilkanaście razy, każdy utwór rozłożyłem na czynniki pierwsze i nadal nie poznałem tak naprawdę odpowiedzi co takiego jest w tym krążku, co nie pozwala nucić nic innego niż ostatni usłyszany z tej płyty utwór, aż do początku następnego utworu. Dopiero dziś, zbierając informację o tej płycie ucieszyłem się, że nie ja jeden mam podobne odczucia. Dlaczego?
- Zespół Muchy - odkrycie roku 2006 przez miesięcznik Machina i Program 3 Polskiego Radia;
- Terroromans - "Płyta Roku" wg. słuchaczy Programu 3 Polskiego Radia;
- Nominacje do Eska Music Award 2008 w kategorii "Album roku ROCK" i do Fryderyka 2008 w kategorii "Nowa twarz fonografii";
- 3 nagrody "Miazga 2007" magazynu Pulp, w kategoriach: zespół, płyta i piosenka ("Miasto Doznań") roku;
- Trasy koncertowe z zespołami HEY, Happysad, support zespołu Editors w warszawskiej Stodole.
Mało?
Nie znam drugiej takiej kapeli (nie licząc Comy), która zdobyłaby tyle nagród po wydaniu zaledwie jednej płyty, zwłaszcza tej od Programu 3 Polskiego Radia, który jest od lat znany przede wszystkim ze względu na promocję młodych, utalentowanych kapel.
Ale dość już słodzenia, czas przejść do konkretów. Pierwszą rzeczą, jaką każdemu słuchaczowi musi rzucić się w oczy to okładka płyty. Różowo-błękitna stylistyka to coś absolutnie nowego jeśli chodzi o polski rynek muzyki rockowej, pokazujący jednocześnie odwagę tego kwartetu z Poznania, odwagę, która zaprocentowała. Oficjalna lista singli z tej płyty prezentuje się następująco - "Miasto doznań", "21 dni", "Galanteria" i "Najważniejszy dzień", jednak szczerze muszę napisać, że większość z niewymienionych piosenek równie dobrze mogłaby się stać singlem. Prawie w każdym utworze znajduje się taki fragment, który sprawia, że zapada on w pamięć, od pierwszego utworu "Wyścigi" aż do ostatniego, "111".
Po koncercie Much w pamięci zapadła mi przede wszystkim porywająca gra perkusji (Arctic Monkeys się kłania) i słuchając utworów "Fototapeta" czy "Najważniejszy dzień" nie można się nie zgodzić, że jest to ogromny plus. Jednak mimo wszystko aby docenić prawdziwą siłę bębnów w wykonaniu Much, należy udać się na ich koncert.
Niesamowite w tej płycie jest to, że w prawie każdej piosence znajduje się właśnie taki fragment, który zapada w pamięć i nie daje się stamtąd wyrzucić. Nie wiem jak w przypadku innych osób, ale za mną cały czas chodzi "i biorę bez pytania to co mam do zabrania" ("Fototapeta"), "czy już wiesz czy chcesz? czy już jesteś w grze? czy już czujesz, że się zbliża najważniejszy dzień" ("Najważniejszy dzień"), "wyglądasz tak nierozsądnie - to nieistotne" ("Miasto doznań"), "wszystkie słowa na 'm' " ("Zapach wrzątku"), "mów ciszej a najlepiej nie mów nic" ("21 dni") a przede wszystkim - "nowocześnie terroryzuj, romantycznie hipnotyzuj mnie" ("Terroromans"), i to nie jest przypadek że aż tyle utworów z tej płyty tak zapadło mi w pamięć - ta płyta jest po prostu tak dobra, że sama wpada w ucho, ale co ważniejsze - już tam zostaje :-)
Możnaby przyczepić się, że większość tekstów ociera się o kicz, ale mimo balansowania na tej cienkiej granicy Muchom udało się nagrać płytę o związkach, miłości, romansie, braku akceptacji, poszukiwaniu sensu, życiu tu i teraz, rozterkach każdego człowieka.
Płyta jest świetnie nagrana, wszystkie utwory prezentują naprawdę wysoki poziom i mimo iż wiem że są to w większości straszne ogólniki, to jednak nie potrafię inaczej o tym krążku napisać. Płyta ta stanowi zbiór piosenek na bardzo wysokim poziomie, spośród których bardzo ciężko wybrać jest "ten najlepszy singiel". Są jednak także i minusy, przede wszystkim fakt, że płyta ta jest krótka. Zaledwie 42 minuty muzyki oraz niektóre "dograne" na siłę końcówki utworów (np. "Zapach Wrzątku", "111"), a aż prosiłoby się zamiast tego zamieścić na płycie jeszcze z 2-3 utwory... i wszyscy byliby szczęśliwi.
Podsumowywując - Terroromans to jedna z najlepszych płyt polskich wykonawców jaka w ciągu ostatniego roku wpadła mi w ręce i gorąco polecam ją każdemu. Istnieje (małe bo małe, ale jednak) pewne ryzyko, że płyta ta może komuś nie przypaść do gustu, ale choćby z samej ciekawości jak obecnie prezentuje się polska nowoczesna scena muzyczna warto choć raz poddać się temu romansowi.
Mnie osobiście ta płyta bardzo pomogła - ostatnio nie miałem najlepszego okresu w swoim życiu, a właśnie ta płyta sprawiła, że teraz znów z pozytywnym nastawieniem mogę śpiewać "nowocześnie terroryzuj, romantycznie hipnotyzuj" :-)

10 marca 2009

Relacja: Coma

Kto: Coma (support: Lemon Dog)
Kiedy: 07.03.2009
Gdzie: Wytwórnia, Łódź

Relacje lecą jedna za drugą, jednak pomiędzy koncertami był tydzień czasu, który spędziłem głównie lecząc swoje zjechane po opisanym wcześniej koncercie Happysadu & Much gardło oraz zdając egzamin językowy z hiszpańskiego na wspaniałą ocenę 4,5 (musiałem się pochwalić ;-) ). Podczas tego tygodnia przerwy przygotowywałem się na koncert Comy, przesłuchując kilkukrotnie Hipertrofię, i patrząc z perspektywy minionego koncertu widzę że nie było to potrzebne działanie. Ale o szczegółach za chwilę...

(fot. M. Kucharczyk)
Najpierw wspomnę kilka zdań o miejscu i organizacji koncertu. Odbył się on w klubie Wytwórnia działającym przy studiu filmowym Toya, byłem tam pierwszy raz po bardzo długiej przerwie, podczas której wyremontowano cały obiekt i nadano mu zupełnie inny wymiar. Zaskoczyłem się bardzo pozytywnie, bo lokal przygotowano perfekcyjnie do pełnienia roli hali koncertowej. Przede wszystkim - RE-WE-LA-CYJ-NA akustyka. Podczas grania zarówno supportu, jak i samej Comy słychać było każdy dźwięk. Pod względem aranżacji dźwięku był to koncert ze ścisłej czołówki w moim osobistym rankingu koncertów.
(fot. Bloo & kASj0)
Dalej kolejne plusy o miejscu koncertu - wysoki strop, dwa rzędy balkonów dookoła sali, rewelacyjne oświetlenie sceny i umiejętne wykorzystanie tego w czasie koncertu. Inną bardzo ważną sprawą dla mnie był zakaz palenia i picia na sali, sam widziałem jak ochroniarze w zdecydowany, ale i grzeczny sposób wyprosili kilka osób z papierosami na zewnątrz, a napić się można było w każdej chwili, ale tylko w cichym barze. Zwróciłem na to uwagę dopiero po powrocie, kiedy to z ogromnym zaskoczeniem odkryłem, że moje ubranie nie jest przesiąknięte dymem nikotynowym jak to zawsze wcześniej bywało.
Kolejną bardzo pozytywną rzeczą było świeże powietrze w sali, w której znajdowało się około dwóch tysięcy ludzi. Ze sprawnym opuszczeniem lokalu także nie było żadnych problemów i to pomimo faktu, że otwarte były tylko wąskie drzwi. Naprawdę mam ogromny podziw dla osoby zarządzającej Wytwórnią, rewelacyjna praca i mógłbym tak wychwalać jeszcze długo.
Ale żeby nie było tak kolorowo, były także uchybienia. Przede wszystkim brak szatni - mnie to problemu nie robiło żadnego, bo nakrycie zostawiłem w samochodzie, ale dla wielu osób był to duży problem, który uniemożliwił zabawę. Drugim negatywem była wysokość sceny, która jest ustawiona po prostu za nisko. Całe szczęście że jestem wysoki i stałem bardzo blisko sceny, dlatego nie miałem problemu z obejrzeniem całego koncertu, ale już osoby średniego wzrostu stojące nawet stosunkowo blisko barierek miały z tym niemały problem.
Ok, dość o samym lokalu, czas przejść do tego, po co ci wszyscy ludzie zgromadzili się w jednym miejscu - koncertu Comy, a przed nim innej łódzkiej kapeli Lemon Dog. Zacznę od supportu właśnie.
Szczerze powiem że sam zespół mnie nie zachwycił, ale także nie rozczarował. W skrócie ich styl mógłbym opisać zbliżonym do Normalsów, ale o wiele mniej zróżnicowani w swej twórczości, jednakowi w każdym kawałku, chociaż nie można im odmówić melodyjności. Występ kapeli Lemon Dog jako support ani na plus, ani na minus. Bywały gorsze supporty, także i przed Comą ;-)
Słuchając w przerwie Nickelback ciągle zastanawiałem się, jak publiczność przywita Comę. Wprawdzie był po drodze jeszcze jeden koncert w Łodzi, ale i tak patrząc na twarze ludzi zgromadzonych w wytwórni widziałem, że przyszli oni posłuchać po-hipertroficznej Comy po raz pierwszy. Zastanawiające było to, że stosunkowo bardzo długo trzeba było czekać, aż publiczność zaczęła wywoływać sam zespół, bo pierwsze okrzyki pojawiły się dopiero po około 20 minutach od zejścia Lemon Doga ze sceny, kiedy większość sprzętu już tylko czekała na muzyków.Ale w końcu pojawili się na scenie, i od samego początku zaskoczyli wszystkich którzy byli na Comie po raz pierwszy tej wiosny. Na scenie pojawił się Piotr Rogucki i zaczął... gotować rosół. Wrzucił do przygotowanego garnka warzywa, kurczaka i chwilę później chłopaki zaczęli koncert.
(fot. M. Kucharczyk)
Mimo wszystko w poprzednim zdaniu słowo "koncert" przyszło mi z trudem. Dlaczego? Bo publiczność była raczej świadkami spektaklu, na który nie miała żadnego wpływu niż pełnego energii i interaktywnego koncertu. Zerowy kontakt z publicznością aż do bisów. To było doskonale zaprogramowane widowisko, z wyświetlanymi na ogromnym ekranie za sceną grafikami, z rewelacyjną grą świateł, ale mimo wszystko - spektakl, nie koncert. Praktycznie dźwięk w dźwięk był to ten sam materiał, który Coma zarejestrowała w studiu. Każdy przerywnik, każdy utwór - to co zrobiło na mnie niesamowite wrażenie to moment, w którym w czasie grania "Zero Osiem Wojna" na ekranie puszczono teledysk do tego właśnie utworu, który szedł idealnie jednocześnie z tym, co grali panowie z zespołu. Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego, a takich momentów tego wieczora było więcej.
(fot. M. Kucharczyk)
Napisałem że zagrali cały materiał z Hipertrofii, zatem przytoczę setlistę, przerywników nie liczę jako utworów:
- Wola istnienia...
- Lśnienie
- Transfuzja
- Nadmiar
- Trujące rośliny
- Osobowy
- Emigracja
- Zero Osiem Wojna
- Pożegnanie z mistrzami
- Świadkowie schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców
- Ekhart
- Zamęt
- Widokówka
- Parapet
- Popołudnia bezkarnie cytrynowe
- Cisza i ogień
- Archipelagi
--
- Pierwsze wyjście z mroku
- Tonacja
- System
- Skaczemy
- Zbyszek
Zanim przejdę do ostatnich pięciu utworów to opiszę krótko swoje (i z tego co zdołałem zaobserwować dookoła siebie także wielu innych osób) spostrzeżenie dotyczące samego hipertroficznego repertuaru. Przede wszystkim odczucia co do trzeciej płyty Comy mam takie same jak przed tym koncertem - tak jak pisałem wcześniej w ogóle nie przypadła mi do gustu, a co więcej, uważam że jest po prostu słaba, a podczas jej tworzenia zabrakło choćby jednej takiej osoby (np. od wydawcy), która spojrzałaby na płytę obiektywnym okiem i powiedziała wprost "ten utwór nie wchodzi na płytę", a pewnie nieraz by to zdanie padło. Ale nie ma co gdybać, płyta już dawno ukazała światło dzienne, jednak na koncertach również nie można powiedzieć że ta muzyka broni się sama. Momentami było po prostu... nudno, co jest nawet dla mnie czymś niespotykanym, żeby użyć te dwa słowa - "Coma" i "nudno" - w jednym zdaniu, ale to prawda. Chwilami większą atrakcją niż to co działo się na scenie, zwłaszcza dla męskiej części publiczności (a działo się poza grą świateł niedużo), była dziewczyna na balkonie tańcząca w samym staniku... Widziałem także grymas niedowierzania i zniesmaczenia, kiedy w utworach "Nadmiar", "Osobowy" i "Parapet" gitarzysta Marcin "Kobez" Kobza zamiast grać na gitarze... skreczował.
(fot. Bloo & kASj0)
Podobnie odczucia tyczą się gitary basowej - przed wydaniem Hipertrofii bas był jednym z najważniejszych instrumentów, obecny w każdym kawałku, bardzo wybijał się ponad muzykę. Jako basista zwracam na to szczególną uwagę i podczas tego koncertu na grę basu zwróciłem dopiero przy... "Zbyszku", czyli ostatnim utworze, przy solówce Matuszaka, swoją drogą niesamowitej. Co do samego basisty jeszcze to muszę wrócić do jego wokalu w "Emigracji". Na płycie wykonuje on chórki do śpiewu Roguca, natomiast podczas samego koncertu miał możliwość samodzielnego zaśpiewania i przyznam szczerze że jestem w szoku. Mało kto chyba wiedział, że Rafał Matuszak ma tak rewelacyjny głos... Szkoda tylko że dostał tak niewdzięczny tekst do zaśpiewania, bo "z niewiadomych mi powodów" kiedy rozglądałem się na boki kiedy on śpiewał, nikt więcej nie śpiewał razem z nim "chciałbym homo się stać seksualny". Dodatkowo jeszcze w tamtym momencie te różowe oświetlenie sceny...
Zanim przejdę do bisów, jeszcze tylko kilka komentarzy o tych milszych momentach koncertu. "Trujące rośliny" wypadły, podobnie jak na płycie, rewelacyjnie; "Ekhart" - w końcu przekonałem się do tego utworu; "Popołudnia bezkarnie cytrynowe" - rewelacyjny utwór; "Transfuzja", podobnie jak jeszcze przed wydaniem Hipertrofii, została świetnie zagrana podczas koncertu; i na koniec "Cisza i ogień" - pomimo chorego gardła nie mogłem się powstrzymać i musiałem odśpiewać całość...
Po zagraniu całej płyty panowie zeszli ze sceny i po długim czasie nawoływania pojawili się na scenie i zagrali 5 utworów z pierwszych dwóch płyt. Przyznam szczerze, że zarówno dla mnie, jak i dla ogromnej większości zgromadzonych osób koncert zaczął się dopiero w tym momencie. A i tak nie zagrali skandowanego "Leszka Żukowskiego", "100 tysięcy jednakowych miast" czy "Spadam"...
Wychodząc z koncertu i zaczynając analizę tego koncertu musiałem go porównać z innymi koncertami Comy na których byłem, a "trochę" się tego nazbierało przez 8 lat słuchania tego zespołu. Naprawdę mała grupa osób skakała podczas koncertu, a bywały takie koncerty kiedy choćby bez minuty przerwy wypełniona po brzegi cała sala skakała w rytm muzyki... Ludzie się nudzili lub stali w skupieniu, kontemplując... Nie wiem czy bardziej doświadczeni fani Comy chcą doświadczać takich koncertów. Osoby, które przyszły pierwszy raz na pewno były zachwycone tym koncertem. Cała reszta miała bardzo mieszane uczucia. Podsumuję jednym zdaniem, które znalazłem na oficjalnym forum Comy jako podsumowanie tego koncertu - "koncert udany, naprawdę, ale moje serce biło trochę zbyt wolno. Jednak." Zgadzam się z tym w 100%.
P.S. Więcej zdjęć tutaj i tutaj.

9 marca 2009

Relacja: Happysad & Muchy (Eska Rock Tour)

Kto: Happysad, Muchy
Kiedy: 28.02.2009
Gdzie: Dekompresja, Łódź
Nie był to mój pierwszy koncert Happysad, ale z całą pewnością mogę po nim powiedzieć że także i nie ostatni. Chciałem najpierw zrecenzować płytę dvd tego zespołu - Live in Studio - ale jednak
tamta recenzja będzie musiała jeszcze troszkę poczekać...
Mimo iż koncert ten odbył się w ramach Eska Rock Tour, wspólnej trasy koncertowej Happysadu i zespołu Muchy, to przyznam szczerze że szedłem głównie dla tego pierwszego zespołu, a drugi przy okazji poznać, może się przekonać do ich twórczości. Znałem wcześniej kilka utworów Much, ale dobrym znawcą ich twórczości nazwać się nie mogłem. Nastawiałem się że oba zespoły zaprezentują się podobną ilość czasu, traktowane podczas występów jednakowo, jednak kiedy po niecałej godzinie Muchy skończyły grać a publika zaczęła już skandować "Happysad" zrobiło mi się żal Much. Zagrali naprawdę dobry koncert z prawie najlepszym setem jaki tylko mogli ułożyć, ale co z tego? 3/4 sali przyszło posłuchać Happysad i pewnie nawet gdyby przed tym zespołem występowała Metallica to nie chcieliby bisów... Choć trasa zapowiadana była jako wspólna, to w rzeczywistości tylko jeden zespół mógł być tego wieczora gwiazdą.
A set zespołu Muchy wyglądał następująco:
- ?
- Najważniejszy dzień
- Wyścigi ?
- 21 dni
- Państwa miasta
- Pięć po wpół
- Fototapeta
- Miasto doznań
- Zapach wrzątku
- W zasięgu ramion
- Galanteria
- Górny taras
Znaki zapytania przy pierwszym i trzecim utworze oznaczają że albo nie wiedziałem jak dany utwór się nazywa i prawdopodobnie będzie to utwór na kolejną płytę, albo nie jestem do końca pewny czy to był na pewno ten utwór.
Zaczęli z bardzo wysokiego c - już drugi utwór, ich największy dotychczasowy przebój powinien był porwać publikę, ale niestety zrobił to tylko częściowo. Wspólne klaskanie publiki przy "21 dni" także nie wciągnęło tyle osób, ile zespół pewnie by sobie życzył, jednak kiedy chłopaki zaczęli grać "Miasto doznań" publika w końcu pokazała że naprawdę żyje. Kilka papierowych samolotów puszczonych w kierunku sceny pokazało zespołowi, że w sali były i osoby, które przyszły właśnie dla zespołu Muchy. "W zasięgu ramion" to kolejny nowy utwór, który jeśli ukaże się na kolejnej płycie to zapewne z miejsca stanie się jednym z najlepszych utworów w dyskografii zespołu, bo na koncercie zaprezentował się naprawdę rewelacyjnie.
I gdy jak już wspomniałem minęła godzina grania i muzycy zeszli ze sceny, naprawdę zrobiło mi się ich żal. Część publiki zaczęła co prawda wywoływać zespół z powrotem na bisy, ale grupa osób wzywająca kolejny zespół była zbyt głośna, a naprawdę szkoda. Jak opisał tę sytuację później sam zespół na jednym z for internetowych "koncert Much = 0 okrzyków i wywołań (słyszalnych) na bis - koncert HS = conajmniej 500 osób wrzeszczących nazwę zespołu. Wybacz, ale nie wychodzi się na bis do milczącej sali... Nie dlatego, żę się jest bufonem, tylko dlatego, że to głupio wygląda. Nie mówi się "na zdrowie" osobie, która nie kichnęła:) ". Nie pozostaje mi nic innego jak się z tym zgodzić i życzyć chłopakom, że kiedy wrócą do Łodzi to zagrają już dla publiki, która będzie im bardziej przychylna, bo zagrali naprawdę świetny koncert, a potwierdzeniem tego niech będzie choćby to, że dzień później nabyłem ich jedyny póki co album, "Terroromans", i mam nadzieję że już na jesieni będę mógł oglądać ten zespół na ich własnej trasie promującą drugą płytę. Na pewno się wybiorę.
Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się wywołany przez ok. półtoratysięczny tłum zespół Happysad. Zacznę może od setlisty:
- Nie wiem
- Jeśli nie rozjadą nas czołgi
- Noc jak każda inna
- Słońce
- Ja do Ciebie
- Jałowiec
- Tak się boję
- Ojczyzna
- Nic tu po nas
- Taka historia
- Bakteryja
- Czarownicy pies
- Jeszcze jeszcze
- IQ
- To miejsce na mapie
- Psychologa!!!
- Styrana
- Nieprzygoda
- Undone
- Piękna
- Zanim pójdę
- Milowy las
- Damy radę
--
- Długa droga w dół
- Łydka
- Hymn 78
- Wrócimy tu jeszcze
--
- W piwnicy u dziadka (ze wstawką "Take Me Out" Franz Ferdinand)
- Nasza wioska płonie (ze zwrotkami "Piła tango" Strachy na lachy, "Dziewczyny lubią brąz" R. Rynkowski, "Susana" The Art Company, "Policeman" Jamal, "Konstytucje" L. Janerka, "Get up, stand up" Bob Marley).
Łatwo można się zorientować że krótki koncert to nie był, ale ten kto był już poprzednio na występach hs właśnie tego się spodziewał. 29 utworów wliczając ostatni, blisko 20-minutowy utwór złożyło się na fantastyczne 2,5h koncertu. Kuba z zespołem zagrali prawie wszystkie najlepsze utwory grupy, po raz kolejny zabrakło "Z pamiętnika młodej zielarki", ale ten utwór chyba już na stałe wypadł z koncertowego repertuaru, bo nie słyszałem go ani na poprzednich koncertach ani nie ma go na niedawno wydanej płycie live. Wielka szkoda, zapewne jest to także związane z dużą ilością nastolatków na koncertach tej kapeli. (?)
Już od pierwszych dźwięków wiadomo było, że koncert ten to będzie "ostra jazda". Pamiętam swój poprzedni koncert hs bodajże z listopada zeszłego roku w Funaberii - myślałem że był to jeden z najlepszych koncertów hs na jakich byłem... a jednak można zagrać jeszcze lepiej, i tak właśnie chłopaki zagrali.
Nie będę wdawał się w opis poszczególnych utworów. Każdy kto choć raz był na koncercie hs wie jak świetna jest to zabawa. Gdy w uszach pobrzmiewał jeszcze ostatni utwór, chłopaki już zaczynali kolejny, aby zagrać jak najwięcej utworów tego dnia dla jakże wymagającej, ale jednocześnie świetnie bawiącej się publiki. I w naprawdę małym stopniu dało się zauważyć brak na scenie któregokolwiek z dwóch trębaczy. Zabawa była niesamowita od pierwszego utworu po sam koniec, mocno zaimprowizowany "Nasza wioska płonie", pokazujący szeroki wachlarz muzycznych zainteresowań Kuby Kawalca i ekipy. Wstawienie zwrotek z "Policemana" czy "Piły tango" bardzo łatwo było zrozumieć, ale już zaśpiewanie "Dziewczyny lubią brąz" to już było wyzwanie ;-)
Jedną z głównych myśli które krążyły mi po głowie po finalnym zejściu muzyków ze sceny było "jeszcze! jeszcze!", ale z drugiej strony zjechane gardło także dawało o sobie znać, potwierdzając jednocześnie jak świetny koncert to był. Happysad potwierdził, że stanowi obecnie najwyższą półkę na polskiej scenie muzycznej, i to bez wybitnej promocji, bez lansowania utworów na listach przebojów potrafi odnieść ogromny sukces i za każdym razem wyprzedawać każdą salę koncertową w Polsce.
Z niecierpliwością będę wypatrywał kolejnych koncertów obydwu tych kapel, bo naprawdę warto choć raz przeżyć taki koncert. Żeby wiedzieć, że polska scena muzyczna trzyma się bardzo dobrze.
P.S. Przepraszam za pewną nieobiektywność w tej relacji, ale wynika to z prostego powodu - świetne zespoły, świetna muzyka, świetna zabawa - czego chcieć więcej? ;-)
P.S.S. Nie jestem do końca zadowolony z tej notki, ale zrzucę to na późną porę.... ;-)
P.S.S.S. Na dniach pojawi się kolejna relacja, tym razem z koncertu Comy.