2 czerwca 2010

Kolejna kartka z kalendarza: kwiecień.

Piątek, 16. kwietnia 2010:  Pierwsze co zrobiłem do jedzenia po powrocie z Maroka to... zwykła pasta neapolitana. Naprawdę, może ciężko to zrozumieć, ale po ośmiu dniach pełnych wyrzeczeń w stylu "nie wezmę tego do ust do mój żołądek tego nie wytrzyma" jedyne czego pragnąłem to zwykły, codzienny obiad. No, może nie taki codzienny bo staram się ostatnio coraz bardziej urozmaicać sobie życie, ale - po prostu normalne jedzenie! Oczywiście żeby nie było tak wesoło - część z przygotowanego jedzenia którego już nie mogłem tknąć zostawiłem sobie na kolację/śniadanie zjadł Stuart, bo nie zorientował się że to nie jego... Potraktowałem to mimo wszystko jako obrazę dla moich umiejętności kulinarnych, no bo bez przesady, może nie jestem jakimś wybitnym talentem kulinarnym, ale mimo wszystko jego potrawy a moje to jak dwa światy...

Poniedziałek, 19. kwietnia 2010: Fiesta Polaca w Bolserii - klubie w Carmen, starym mieście. Dla kogoś kto nie jest w temacie - nie, to nie jest jakieś nie wiadomo jakie wydarzenie, co tydzień odbywają się takie imprezy, i co tydzień z inną narodowością w temacie, ale swoją drogą zaskoczyło mnie ilu Polaków jest w Valencii (tzn. w samym lokalu było ich kilkudziesięciu, wiadomo że nie wszyscy, ale zazwyczaj można łatwo na podstawie tego procenta obecnego na imprezie obliczyć mas o menos całkowitą liczbę). Pomimo iż początkowo nie miałem ochoty iść, około godziny 21 dałem się przekonać przez współlokatora (Polaka) i poszedłem - muszę zacząć chyba trochę ograniczać spontaniczność, bo jeszcze wejdzie mi w nawyk ;-) A sama impreza? Nic specjalnego, ale najciekawsze działo się kiedy już wracałem do domu - jak się później dowiedziałem, jeden z Polaków z którymi byłem na imprezie i z którymi się pożegnałem, po wyjściu z klubu zdemolował stojący nieopodal śmietnik... a potem dostał pałką teleskopową od policjanta ubranego po cywilnemu, a część jego rzeczy, jakie miał w kieszeniach znalazła się w leżącej nieopodal studzience kanalizacyjnej - złośliwość policjanta. A sam kolega dostał tak mocno, że poszedł później do szpitala, założono mu kołnierz ortopedyczny na kark i jutro prawdopodobnie idzie na policję złożyć zażalenie.

Wtorek, 20 kwietnia 2010: Najlepszy mecz w piłkę nożną jaki kiedykolwiek zagrałem i jaki kiedykolwiek zagram na erasmusie w Valencii, a nic czegoś takiego nie zapowiadało. Po powrocie z 3-tygodniowych wakacji ruszyły także sparingi erasmusów. Pierwszy mecz - remis 2:2, z czego jedna bramka to ewidentna moja wina - strata, kontra i ładny gol. W drugim meczu kapitan powiedział mi tylko, żebym spieprzał do ataku bo w obronie i tak ze mnie żadnego pożytku i... o takich decyzjach mówi się "strzał w dziesiątkę". Ale po kolei. Początek meczu i od razu szybko przegrywamy 0:2 - co było do przewidzenia, bo w poprzednim meczu ta drużyna wygrała 5:0. Ale nagle dzieje się coś dziwnego... Bramkarz drużyny przeciwnej (pewnie myśląc że jestem taki słaby) chciał się ze mną kiwać pod własną bramką, w trakcie "zwodu Zidane'a" jednak okazałem się sprytniejszy, przewidziałem co zrobi, zabrałem mu piłkę i wbiłem do opuszczonej bramki. Po chwili rzut rożny pod naszą bramką, wybicie, piłka trafia do mnie, stojącego na srodku boiska. Szybkie spojrzenie gdzie ustawiony jest bramkarz drużyny przeciwnej, podcinka i piękny lob nad bramkarzem z połowy boiska - zrobiło się nagle 2:2. Mija kilka sekund, akcja prawą stroną, Fotis z Grecji strzela mocno z ostrego kąta, ale strzał mu nie wychodzi i piłka leci wzdłuż linii bramkowej, i gdy nikt się tego nie spodziewa, nadbiegam na piłkę i z metra pakuję ją do siatki, kompletując hat-tricka w ciągu kilku minut. Po chwili po kolejnej kontrze posyłam górną piłkę do Ditmara z Niemiec, który bez problemu ją przyjmuje i strzela gola, nie dając szans bramkarzowi. Ale po chwili znowu sytuacja się zmienia - po naszych 4 golach, oni odpowiadają podobną serią i do przerwy przegrywamy 4:5. Po przerwie na boisko wchodzi za Waltera z Niemiec wchodzi Marokańczyk, nie pamiętam imienia i... zaczynamy grać ze sobą jakbyśmy się do tego urodzili. Notuję 4 asysty, wszystkie to dogrania właśnie do tego gościa, on wykorzystuje moje prezenty (3 z nich polegały tylko na dostawieniu nogi), jednak przeciwnik nie tylko temu się przygląda, ale także strzela nam w międzyczasie gole. Ostatnie akcje meczu, przegrywamy 8:9, dostaję piłkę na lewym skrzydle na wysokości środka boiska, mijam dwóch przeciwników, spoglądam na bramkarza i widzę że zostawił niepilnowany krótki słupek, strzelam bez zastanowienia i... gol, koniec meczu, remis, ale ja traktuję go jako personalne zwycięstwo. Podczas takich meczów mówi się, że wychodzi wszystko. Dla mnie miało to znaczenie też symboliczne - przede wszystkim udowodniłem sobie i innym, że potrafię - po ostatnich meczach, w których nie grałem nic przyszedł najlepszy, i to na oczach najlepszych; po drugie, był to mój pierwszy mecz po tragedii w Smoleńsku, a ja postanowiłem, że tym razem zagram w koszulce reprezentacji Polski. A, no i jeszcze Barcelona pobita w półfinale Ligi Mistrzów! Cholera, dla takich chwil naprawdę warto żyć! 

Środa, 21. kwietnia 2010: Sądziłem, że popołudniowa przebieżka do morza i z powrotem dobrze mi zrobi, jednak leżąc teraz i czując każdy mięsień - wiem już, że się myliłem. Coś jakby taka sinusoida powodzenia, nawet Lyon przegrał po katastrofalnej grze 0:1 z Bayernemw drugim półfinale Ligi Mistrzów, a ja zastanawiam się jakim cudem zdołał z taką grą zajść tak daleko... Hm, koniec meczu... Ok, spadamy do Asi na imprezę. Znowu spontanicznie, nawet żadnego alko nie kupiłem.

Czwartek, 22. kwietnia 2010: W poranki takie jak ten człowiek zastanawia się: "Po cholerę ja to zrobiłem?". Spokojnie, nic złego, po prostu nie jestem przyzwyczajony ani tym bardziej nie lubię, kiedy staję się piątym kołem u wozu. Ale cóż, kiedy przenosiliśmy się z parku do klubu byłem czwartym kołem i nic tego nie zapowiadało, pero la vida es dura y dura. W wolnym tłumaczeniu - shit happens. Tylko na niektóre osoby patrzę już chyba przez inny pryzmat. Dziś nocka przed laptopem, z filmami i pół kilo pistacji.

Piątek, 23. kwietnia 2010: Od środowego wieczora nie mogę się pozbyć tego z mojej głowy, po prostu nie mogę, ale jednocześnie wiem że nic tak nie oddaje mojego stanu rzeczy jak ta piosenka. Placebo, "Where is my mind?", genialny cover Pixies - genialny, jak zresztą wszystkie pozostałe z bonusowej płyty z coverami do Sleeping with ghosts z 2003 roku. Aż szkoda że nie mam tutaj ze sobą mojej kolekcji wszystkich płyt Placebo - przesłuchałbym je wszystkie, jedna po drugiej... A, nie przesłuchałbym. I tak nie mam wieży...

Sobota, 24. kwietnia 2010: Primo, przez ostatni tydzień czuję że zarobiłem wystarczająco punktów doświadczenia, żeby podnieść umiejętność Gotowanie na następny poziom - Zapiekanka serowa z szynką, Kurczak po chińsku, dziś Zapiekanka ziemniaczana z boczkiem (w wersji hiszpańskiej - z chorizo) i cebulą, po drodze wiele innych, na jutro idzą kalamary oraz (jeśli uda mi się kupić u chińczyka tanio formę do ciasta) Karpatka. Wszystki potrawy z wielkich liter, a co! W końcu prawdziwe dzieła ;-) Nawet współlokatorzy (dziś Stuart) zauważyli że moje potrawy osiągają coraz wyższy poziom... Kurde, fajnie gotować dla innych ;-)Z dodatkowych atrakcji - większą część dnia spędziłem śledząc na żywo rozgrywki w różnych ligach, głównie w lidze angielskiej - 3 obejrzane mecze w sieci, czwarty natomiast na żywo - kolejna wyprawa na Mestallę, tym razem na Deportivo de  la Coruña. Wynik - 1:0, po raz kolejny Villa (ile bym dał, żeby on albo Kun Aguero przenieśli się na Stamford Bridge - tak, stałem się zadeklarowanym kibicem Chelsea Londyn, mam nadzieję że jesteś z siebie dumny Braciszku ;), jednak co ciekawsze odnotowania - pierwszy mecz, na który poszedłem w samej koszulce Valencii (czyt. bez kurtki) i nie zmarzłem pomimo późnej pory rozgrywania meczu - po powrocie do Polski chyba tylko dzięki pamiątkowym biletom z godziną będę mógł uwierzyć, że można rozgrywać mecze o tak późnej godzinie. No ale, grunt że w końcu Hiszpanie nie patrzyli się na mnie jak na wariata (a przynajmniej większość z nich), ja natomiast na nich nie mogę przestać tak patrzeć ani na chwilę, bo jak inaczej określić zachowanie, kiedy przy temperaturze prawie 20 stopnii w nocy, ludzie chodza poubierani tak jak w Polsce podczas chłodnej jesieni?!Ale była także jeszcze jedna rzecz, tylko częściowo związana z futbolem, która sprawiła że nie byłem praktycznie obecny na tym meczu... Uświadomiłem sobie, że za półtora tygodnia pójdę na przedostatni mój mecz na Mestalli, a 16. maja, dwa dni przed przylotem Roberta, pójdę po raz ostatni na mecz Valencii... Z dwóch powodów jest to dla mnie smutne - pierwszy, mecze były jakby obok mojego erasmusa przez cały czas, chodziłem na nie tak często jak mogłem i chciałem, wiedziałem że będą jeszcze długo... a tu nagle dociera do Ciebie, że jeszcze tylko 4 mecze, 2 na Mestalli (z czego ostatni, z Tenerife, prawdopodobnie ostatni na "starej" Mestalli) i... koniec! Musisz czekać na mundial, a po nim... do domu... A druga rzecz, to że nie zabiorę Roberta na żaden mecz Valencii, nie odwdzięczę mu się za te wszystkie wyjazdy na Stamford Bridge, na Wembley, na Emiraty czy choćby do Reading, kiedy zapłaciliśmy więcej za transport niż za same bilety... Swoją drogą, 8. czerwca, stadion w Murcji, Hiszpania - Polska, ostatni sprawdzian reprezentacji Hiszpanii przed Mundialem - muszę zdobyć bilety/akredytację!

Poniedziałek, 26. kwietnia 2010: Hm, poczułem chyba po raz pierwszy coś na kształt żalu, że nie będzie mnie w Polsce podczas Juwenaliów. Żeby nie zrozumieć mnie źle - cały czas brakuje mi przyjaciół i znajomych, ale po 8 miesiącach można się już do tego w pewnym sensie przyzwyczaić, jednak teraz doszedł kolejny powód - zespoły jakie będą tam grały... Pomimo tego, że mogłoby być lepiej (i poprzednimi laty tak było), ale zespoły typu Happysad, Dżem, Carrion, Lipali i Sunrise Avenue to dla mnie byłaby gwarancja dobrej zabawy :-) No ale, pozostaje mi słuchać głosów z Łodzi ;-)Z jeszcze mniej przyjemnych wydarzeń - po 2,5 roku używania Windows Vista, musiałem niestety porzucić ten "wspaniały" system, gdyż w okresie intensywnego używania, system wieszał się średnio co 4 minuty, a podczas jego otwarcia i zamknięcia mogłem iść spokojnie i bez pośpiechu zrobić sobie herbatę i poczekać aż się zaparzy... Teraz czas na format C.

Wtorek, 27. kwietnia 2010: Nie pytajcie mnie jak. Nie pytajcie mnie skąd. Faktem jest natomiast, że dziś wieczorem w moim pokoju znalazłem... jaszczurkę. Była "przyklejona" do ściany pod oknem, kiedy tylko wszedłem do pokoju natychmiast zniknęła za szafą. Jak na wysokości 3. piętra mogła się znaleźć jaszczurka, i to jeszcze akurat w moim pokoju?Z newsów futbolowych - Olympique Lyon przegrał (a właściwie został rozgromiony) w półfinale Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium - nie dość, że z pucharów odpadł mój trzeci po Chelsea i Valencii ulubiony klub, to jeszcze z Niemcami i to w koszmarnym stylu. Mam tylko nadzieję, że jutro odpadnie też Barcelona.

Środa, 28. kwietnia 2010: Nie jest źle, a wręcz bardzo dobrze. Barca pokazała, że nie potrafi przegrywać, Mourinho pokazał, że jest genialnym trenerem (a ci co umniejszają jego zasługi, jak na przykład autor tego żałosnego i nie mającego prawie nic z prawdą artykułu, są po prostu śmieszni), a mnie samopoczucie wzrosło niesamowicie. Może się ktoś przyczepić, że cieszę się z cudzego nieszczęścia, ale to nieprawda - po pierwsze, cieszę się ze szczęścia Interu, po drugie, Barcelona już rok temu w półfinale z Chelsea pokazała, że bez pomocy sędziego nie zasługuje na finał i późniejszą wygraną z Manchesterem United. Dlatego cieszę się podwójnie, że Barcelona odpadła, bo przynajmniej sprawiedliwości stało się zadość.

Za kilka dni ciąg dalszy - maj.